"Once Upon a Time" to serial, który posiada lepsze i gorsze momenty, ale w pewien sposób jest absolutnie nowatorski oraz inny i ostatecznie moim zdaniem zawsze wychodzi obronną ręką. Pokazał tak wiele krain i miejsc znanych nam z baśni, zaczynając od Zaczarowanego Lasu, a kończąc na świecie, w którym powstał Frankenstein, a co za tym idzie, stworzyły one sporo potencjału. Twórcy postanowili jednak skupić się na Krainie Czarów oraz historii Alicji, gdy tworzono sequel.
Tumblr.com
Ojciec Alicji nie wie już, co robić. Jego dorosła córka żyje ciągle w świecie marzeń i mimo wieloletniej terapii, nie chce przyznać, że Kraina Czarów nie istnieje, a jej miłość do Cyrusa miała miejsce tylko w jej wyobraźni. Alicja mimo bolesnej zdrady rodziciela, postanawia zrobić wszystko, by nie stracić i jego. Gdy proponują jej więc terapię, która wymaże jej wspomnienia, Alicja podpisuje zgodę...
jw.
Od początku serial planowano zamknąć w jednym trzynastoodcinkowym sezonie. Wiele krain przedstawionych nam już w "Once Upon a Time" miało wielki potencjał, ale ja Krainę Czarów wybrałabym chyba jako ostatnią. Nigdy do mnie nie przemówiła ta opowieść, choć trzeba przyznać, że serial rozpoczął się naprawdę ciekawie i nawet pamiętam, jak na początku zachęcałam kilka fanów pierwowzoru do sięgnięcia po taką wersję Alicji. Mój entuzjazm szybko jednak wygasł.
jw.
Scenarzystom związanym z "Once Upon a Time" nigdy nie można było odmówić pomysłowości. Wykazali się oni sporą jej ilością, gdy tworzyli historię dorosłej Alicji, jej miłości; pomieszali to ze światem Aladyna oraz wcisnęli tutaj jeszcze wiersz Lewisa Carrolla. Ja tam też widziałam inspirowanie się Kręgiem, gdyby ktoś mnie pytał. Komplikacje, milion pięćset sto dziewięćset wątków, a wszyscy wiemy, jak musi się skończyć jedno-sezonowy serial: happily ever after. Namieszali i w niektórych momentach już naprawdę przedobrzyli, a kilkumiesięczna przerwa nie pomogła specjalnie w układaniu sobie całej tej historii w głowie.
jw.
Nie można powiedzieć, że potencjału tutaj nie było, ponieważ była to pierwsza wersja Alicji, która przypadła mi do gustu. Nie dość, że Sophie Lowe jest śliczna, to jeszcze gra tak słodko, że szybko zdobyła moje serce. Peter Gadiot też był niczego sobie. Ich historia miłosna była piękna, słodka oraz gorzka równocześnie i stwierdziłam, że o wiele lepiej by mi się ją czytało, niż oglądało. Wtedy naprawdę można by się skupić na tym głównym wątku, a teraz tak naprawdę ciężko powiedzieć, o co tutaj chodziło w największej mierze... Widać na pierwszy rzut oka, że "Once Upon a Time in Wonderland" miał o wiele mniejszy budżet niż serial główny. Stroje zawsze były tam dopracowane, ale zielone tło razi po oczach i wiele rzeczy wygląda zwyczajnie sztucznie. Jeżeli ktoś nie lubi braku plastyczności w oglądaniu, to niekoniecznie przypadnie mu do gustu, to co widzi na ekranie...
jw.
Dokończyłam ten serial, choć w ostateczności niekoniecznie chciało mi się to robić. Nie jest źle, ale mogło być naprawdę lepiej - ja w to wierzę, ale scenarzyści mieli własną wizję i to na niej się skupili, więc wyszło, jak wyszło. Myślę, że do fanów Alicji z dużą dawką odporności na kicz (jeżeli chodzi o wygląd Krainy Czarów), może to nawet trafić. Jeżeli fani "Once Upon a Time" chcą spróbować, też może wyjść ten eksperyment, choć wszystko zależy od tego, co kto lubi. Ocena: 6/10.