Sophie & Bucherwelt
  • Strona główna
  • O mnie
  • Współpraca
  • Recenzje
    • Autorami
    • Tytułami
    • Filmów i seriali
  • Przeczytane
    • 2012-2017
    • 2018
  • Kolekcja Ricka Riordana
  • Różne
    • Zdobycze
    • Must have
    • Miesiąc z...
    • Jak zacząć blogować?
    • Oceny
Tytuł oryginału: The 5th Wave
Czas trwania: 1 h 52 min
Premiera: 15 kwietnia 2016 (Polska)
14 stycznia 2016 (świat)
Ocena: 8/10
Jeżdżąc berlińską komunikacją szybko zauważyłam plakaty promujące "Piątą falę", jednak byłam silna w swoim postanowieniu nie chodzenia do niemieckich kich z powodu - ugh - dubbingu. Postanowiłam jednak sprawdzić, kiedy polska premiera, zastanawiając się, czy uda mi się ten film obejrzeć jeszcze w styczniu. Okazało się jednak, że zaplanowana jest... dopiero na kwiecień. Rozpoczęłam więc bez większych nadziei poszukiwania niemieckiego kina, które puszczałoby film z napisami i znalazłam miejsce, gdzie można obejrzeć wersję oryginalną. Nie zastanawiając się długo wybrałam się do kina!

Pojawienie się niezidentyfikowanego obiektu na niebie było tylko początkiem. Najpierw obcy odebrali ludziom elektryczność, a następnie zdziesiątkowali populację ziemi powodując powodzie, klęski żywiołowe oraz wywołując zarazę. Czwarta fala przywróciła pamięć uśpionym agentom, którzy mieli za zadanie wyłapanie i wybicie pozostałych ludzi. To świat, w którym żyje Cassie, poszukująca młodszego braciszka, z którym została rozdzielona oraz Zombie, szkolony do walki z Obcymi.

Przed rozpoczęciem się filmu byłam trochę niepewna. "Piąta fala" to książka napisana bardzo dobrze i wcale nie najprostszym językiem, dodatkowo autor posługiwał się specyficznym słownictwem, np. nazywając czwartą falę uciszaczami. Jednak ekranizacja jest niezwykle przyjemna w odbiorze i ucieszyłam się, że nie miałam żadnych problemów ze zrozumieniem oryginalnej wersji.

Wszystkie gify z tumblr.com
"Piąta fala" zaskoczyła mnie pod wieloma względami i choć nie wszystko wyszło idealne, to na pewno moje ogólne wrażenie jest pozytywne. Szybko wciągnęłam się w płynną, dynamiczną akcję, przeżywając wyjątkowo doskonale przedstawione kolejne fale spadające na nieprzygotowaną ludzkość. Naprawdę podobają mi się dobrze zrobione sceny apokalipsy, więc dlatego byłam np. pod wielkim wrażeniem efektów specjalnych filmu "2012" i nie zawiodłam się oglądając "Piątą falę". Ciemność, Powódź oraz Plagę - pierwsze trzy fale oddano znakomicie. 

Muszę jednak powiedzieć, że nie wszystkie efekty specjalne w filmie były tak wspaniałe. Najbardziej rozczarowało mnie wyobrażenie Obcych, które było na równi ohydne, co niezbyt przekonujące, jeżeli chodzi o realność ich wielkości... Ciężko to opisać bez zobaczenia tego, jednak na pewno powiem, że jak na film, który tak znakomicie pokazał zniszczenie ziemi, wyszło im takie marne science fiction z praktycznie najważniejszą rzeczą... Pomyślałam z goryczą o elegancji wyglądu kosmitów z "Intruza" Meyer. Dodam, że statek kosmiczny również mnie nie powalił.

Wyjątkowo słabo wyszła również ważna scena, w której Cassie rozdzieliła się ze swoim braciszkiem. Nie mam już pojęcia, jak dokładnie wyglądało to w książce, ale wydaje mi się, że nie było to wcale tak, jak pokazano ją w filmie. Za to moja ulubiona scena, to ta, w której Evan wyszarpuje Cassie pistolet z dłoni - niezły trik!

Cassie... Z jednej strony podziwiam tę dziewczynę, a z drugiej strony mam uraz do tego imienia, a nie pomaga fakt, że Chloë Grace Moretz wygląda tak podobnie do bohaterki, która mnie do niego zraziła. Jednak zaskakując mnie Chloë zagrała bardzo dobrze i nie wywoływała wcale odruchów wymiotnych, jak w "Jeśli zostanę". Nawet, co jest wielkim komplementem, uważam, że zwłaszcza pod koniec filmu wygląda wyjątkowo ładnie!

Bardzo lubiłam Evana w książce. Była to tajemnicza oraz intrygująca postać, a w filmie... no nie mogłam na niego patrzeć. Jego wygląd był dla mnie wielkim zaskoczeniem, zwłaszcza że nie wiem czemu, ale w głowie miałam Toma Feltona z jego szczupła sylwetką i jasnymi włosami. Ringer, która ma odgrywać najważniejszą rolę w kolejnej części trylogii również niespecjalnie mnie zachwyciła, nie mówiąc o tym, że zastanawiam się, jak to wszystko przedstawią, gdy "Bezkresne morze" ma inną główną bohaterkę, a końcówka filmu zapowiadała coś innego.

#zaklepany
Za to Ben (Nick Robinson [napisała bez sprawdzania, bo czekała w kinie na napisy, aby go obczaić]) jest, jak najbardziej w moim typie i już powiadomiłam eM, że jest zaklepany. Amen. Na pewno w książce Zombie był bardziej rozbudowaną postacią, jednak to, jak dbał o swoją grupę, a zwłaszcza o Nuggetsa, oddano ujmująco. W tym momencie muszę wspomnieć, że mimo poważnej fabuły, znalazło się miejsce na parę zabawnych momentów, które do mnie bardzo trafiły. Ich ksywki przypomniały mi jednak o tym, że warto sięgnąć po obejrzeniu filmu po "Piątą falę", aby odkryć te wszystkie smaczki, które mogły umknąć widzom, ponieważ po prostu nie poświęcono uwagi na wyjaśnianie wszystkich kwestii, choć film ma częściowo narrację pierwszoosobową.

Polubiłam książkę, mocno spodobał mi się film - na tyle, aby po obejrzeniu natychmiast chcieć zobaczyć go ponownie i rozważać wybranie się do kina raz jeszcze - i mogę polecić obie pozycje, choć tradycyjnie już w odwrotnej kolejności.
Podziel się
Premiera: 27 stycznia 2016 r.
Tytuł oryginału: Vicious
Seria: Pretty Little Liars
Tom: 16/16
Ocena: 7/10
Dla fanów: Plotkary
Pierwszy raz w życiu żegnam się z tak długą serią, ponieważ składającą się w sumie z osiemnastu części wraz z dodatkami, którą czytałam od samego początku, od pierwszego tomu "Kłamczuchy", który opublikowano w Polsce w 2011 roku. Pięć lat później poznałam zakończenie historii czterech dziewczyn z Rosewood... Co ono skrywa? Zapraszam do obejrzenia recenzji!

OPIS: Zawsze będę was obserwować.
A.

Aria, Hanna, Spencer i Emily zostały oskarżone o zabicie Alison i wkrótce mają stanąć przed sądem. Wszyscy są przekonani o ich winie. Tylko one wiedzą, że zostały wrobione. Mają coraz mniej szans na uniknięcie więzienia, bo mordercze intrygi A. wciąż stanowią zagrożenie.
W obliczu nieuchronnego dziewczyny zaczynają postępować nierozsądnie i popełniają błędy. Ale to Emily podejmie najbardziej dramatyczną decyzję, która zmieni życie kłamczuch na zawsze.
Podziel się
Przed Wami subiektywnie najlepsze, najwspanialsze oraz najbardziej zapadające w pamięć (i w większości dotąd na blogu nie opisane!) seriale zeszłego roku. Uzbierała się przyzwoita lista, dlatego zdecydowałam się poświęcić im osobny post i krótko opowiedzieć, co tak mnie urzekło w tych tytułach. Zapraszam!
"Teoria wielkiego podrywu" to taki 'rozbawiacz', który miał zastąpić w tej roli "Jak poznałem Waszą matkę". Bardzo szybko jednak serial przypadł mi do gustu, a w szczególności jego siódmy sezon. Planuję poświęcić historii czwórki nerdów cały Miesiąc z... i mam nadzieję, że uda mi się to zrobić już niedługo!
Rok 2015 oznaczał nieuchronny koniec "Hannibala". O ile oglądając pierwszą połowę trzeciego sezonu miałam pewne zrozumienie dla tej decyzji, ponieważ według mnie, już lepiej skończyć serial, gdy jest jeszcze dobry, to potem rozpaczałam po obejrzeniu drugiej części, ponieważ była tak genialna! Niedługo recenzja!
"Jessica Jones" świetnie się wpasowała czasowo w moją (ponowną) fazę na Davida Tennanta i obserwowanie go na ekranie, jako najlepszego czarnego bohatera wszech czasów było wspaniałą rozrywką. Napisałam już jeden post o samej postaci Kilgrave'a(klik!), ale na pewno opiszę jeszcze cały sezon pierwszy, a mam sporo do powiedzenia. W skrócie fani Marvela na pewno nie będą zawiedzeni.
"Broadchurch" to kolejny serial, który obejrzałam przede wszystkim z powodu grającego tam Davida Tennanta *faza*. Niespodziewanie jednak porwał mnie senny klimat miasteczka oraz tajemnica śmierci małego chłopca, ponieważ serial ten pokazuje o wiele więcej niż zwykłe tropienie mordercy. Mamy tutaj różne osoby, które muszą sobie z tym radzić, a w sezonie drugim możemy obserwować przebieg procesu na równi z powrotem do przeszłości głównego bohatera. Niesamowity klimat i jeden z najlepszych serialów detektywistycznych, jakie widziałam (posty pełne zachwytów się piszą!).
Okej, bez bicia powiem, że nie byłam dobrze nastawiona do "Agentki Carter" po "Kapitanie Ameryki", ale pokochałam ten serial od pierwszego odcinka! Jest przewspaniały. Już mam przygotowaną recenzję, ale odkładam ją na mój Miesiąc z... Marvelem. 
Ha! O "iZombie" udało mi się za to napisać, moją recenzję znajdziecie tutaj. Tak bardzo podoba mi się komiksowy klimat i totalnie podziwiam aktorkę ogrywającą główną rolę, ponieważ nie jest to takie proste, jak mogłoby się wydawać, kiedy pożywianie się mózgami powoduje przejęcie części osobowości zmarłej osoby... Brzmi ciekawie prawda? Już niedługo będę nadrabiać sezon drugi, nie mogę się doczekać!
"Selfie" to serial, który spotkał przedwczesny koniec, a ja kompletnie nie potrafię zrozumieć dlaczego, gdy był taki zabawny, uroczy, ale i naprawdę mądry. Miał niesamowitych bohaterów, jest bardzo na czasie, więc tym większa moja rozpacz, gdy pokochałam go w czasie oglądania tych krótkich trzynastu odcinków. Więcej poczytacie tutaj.
Ach, Supernatural. Mój ambitny plan zakłada zorganizowanie Miesiąca z... już w marcu (dwa miesiące przerwy semestralnej, to jest to) i wreszcie opisanie tych wszystkich rzeczy, które pokochałam w ciągu intensywnego oglądania serialu w zeszłe wakacje. Właśnie leci jedenasty sezon, a ja nie mam zamiaru zostawiać tej historii!
"Sposób na morderstwo" to moje pierwsze i wyjątkowo udane spotkanie z serialem prawniczym. Ta historia jest po prostu niesamowita i jestem pod takim wrażeniem tego, jak eskaluje jedna zbrodnia na życie tak wielu osób i dokąd ich to prowadzi... O pierwszym sezonie przeczytacie tu.
Na koniec dwa odcinki, które w ostatnim czasie wyjątkowo zapadły mi w pamięć, więc chcę je wyróżnić, czyli świąteczny odcinek 9-ego sezonu "Doctora Who" o mojej ukochanej żeńskiej postaci River Song oraz dziesiąty odcinek również 9-ego sezonu "Teorii Wielkiego Podrywu", który mnie tak niesamowicie urzekł, że widziałam go już chyba pięć razy!

Oglądacie któryś z tych seriali? Jaki spodobał Wam się najbardziej w 2015 roku?
Podziel się
Tytuł oryginału: Bad girls don't die
Seria: Złe dziewczyny nie umierają
Tom: 1/3
Liczba stron: 356
Ocena: 8/10
Dla fanów: "Magicznego Kręgu" Libby Bray
Kilka miesięcy temu książka "Złe dziewczyny nie umierają" nie zwróciłaby specjalnie mojej uwagi. Tak, tytuł z pewnością rzuca się w oczy, ale ja niekoniecznie sięgam po powieści paranormalne czerpiące garściami z horrorów. Jednak po obejrzeniu "Supernatural" nabrałam ochoty na takie właśnie historie i w ostatnim czasie sięgam po nie coraz odważniej (choć przyznam, że przerwałam czytanie "Złych dziewczyn" o północy, co by nie przeholować z tym całym byciem odważnym!).

Nie każdy może być cheerleaderką. Na pewno nie chce nią być ani tym bardziej mieć z nimi coś wspólnego Alexis, wyobcowana nastolatka woląca spędzać czas z aparatem, niż osobami ze swojego liceum. Jej młodsza siostra, która również trzyma się na uboczu, kolekcjonuje stare lalki, jednak Lexi uważa, że ostatecznie ich życie nie jest takie złe, mogłoby by być gorzej. Do czasu, gdy widzi w nocy tajemniczą poświatę. Wtedy dopiero rozpoczyna się prawdziwa zabawa. Samoistnie zamykające się drzwi, gotująca woda i klimatyzacja pracująca na całego, pomimo odłączenia jej od prądu. Jeszcze te dziwne przewidzenia, że oczy jej siostry skrzą się jasnozielonym światłem, a słowa których zaczyna używać są archaiczne. Jednak to tylko wrażenie. Prawda?

"Jeżeli to ja zabroniłabym rodzicom wstępu do mojej sypialni, najpewniej założyliby, że rozkręcam międzynarodowy kartel narkotykowy."

Piętnastoletnia Alexis jest główną bohaterką książki oraz narratorką, a ja od razu ja polubiłam. To nie postać z cyklu "przyczajona piękność, nie zrozumiana przez (licealny) świat, czekająca na księcia". O nie, to dziewczyna z różowymi włosami, Szwadronem Zagłady u boku, wiedząca doskonale, jak dogryźć komuś, kto mógłby się jej czepiać. Nawet rządzące szkołą cheerleaderki nie mają z nią szans w potyczkach słownych. Lexi ma charakterek, ale nie zachowuje się ponad swój wiek. Miała być piętnastoletnia dziewczyna? Jest taka w każdym calu, a do tego posiada ciekawą, dobrze opisaną pasję, którą jest fotografowanie.

Alexis to osoba spostrzegawcza, ale również rozsądna, dlatego tym trudniej jej uwierzyć w to co, wydaje się jej, że widzi. Znacznie łatwiej wszystkie wydarzenia oraz dziwaczne zachowanie siostry wytłumaczyć urojeniami, zmęczeniem, przewidzeniem. W tym miejscu dodam, że tajemnicze, niepokojące zjawiska, które zostały opisane w "Złych dziewczynach" wcale nie są jakoś szczególnie odkrywcze, a jednak książka posiada ciekawy, trochę zabawny, na poły niepokojący klimacik, więc czytało mi się ją naprawdę przyjemnie.

“Nie potrafię być sobą w twoim towarzystwie, kiedy ty także jesteś sobą. Po prostu powiedz coś prawdziwego. Wszyscy tak bardzo się starają i zawsze kończy się jednakowo. Chciałabym po prostu, by ktoś powiedział coś prawdziwego.”

Drugoplanowi bohaterowie "Złych dziewczyn" są mniej wyróżniający się, jednak zdecydowanie sympatyczni. Delikatny wątek romantyczny jest naprawdę uroczy. Niespodziewani przyjaciele, jak i starzy znajomi ze Szwadronu Zagłady dobrze uzupełniają akcję. Kasey, trzynastoletnia siostra Alexis, to zdecydowanie interesująca postać! Na dokładkę mamy jeszcze niedoskonałych, lecz starających się rodziców dziewczynek, więc aż muszę zaznaczyć, że dawno tak bezproblemowo nie zaakceptowałam wszystkich bohaterów książki.

Sedno "Złych dziewczyn" jest przerażająco proste, a jednak ma w sobie swoisty urok i cała historia przedstawiona jest w taki sposób, że naprawdę nie przeszkadza mi ta prostota; owo tragiczne wydarzenie, które zaowocowało takim rozwojem wydarzeń, zwłaszcza gdy jest parę fajnych zwrotów akcji i ciekawych zagrań. Wierzę w to, że autorka jeszcze się rozkręci z zawiłościami fabularnymi!

"Złe dziewczyny" były dla mnie przyjemnym zaskoczeniem. To klimatyczna, zabawna, ale i częściowo straszna opowieść dla nastolatków z charyzmatyczną główną bohaterką. Pierwszym tom przypadł mi do gustu, więc mam nadzieję, że podobnie będzie z kolejnymi (zwłaszcza, że ich oceny są coraz lepsze)!
Podziel się

Tęskniliście za Doctorem? Ja bardzo! Zwłaszcza, że nie oglądałam na bieżąco, lecz czekałam na finał, dwanaście tygodni - "I did my waiting... 12 years of it... In Azkaban!" - aby obejrzeć cały sezon za jednym zamachem. Okazało się to naprawdę dobrym pomysłem!

Wszystkie gify z tumblr.com
Jak każdy sezon, również i ten miał swój przewodni motyw, jeżeli można tak powiedzieć, ponieważ według mnie po prostu go zmarnowano, jak jeszcze nigdy w Doctorze Who i skończyło się, że była to seria o ratowaniu Clary z opresji. Nie ważne, co się działo, panna Oswald pakowała się w niebezpieczeństwo, a Doctor ruszał na ratunek, gdy robiło się gorąco. Clara powinna odejść dawno temu. Nie odmówię Jenn'ie Coleman talentu aktorskiego, bo w kryzysowych sytuacjach Clara potrafiła być bardzo przekonująca, ale nie bez powodu najlepszy odcinek sezonu był ten, w którym Clary praktycznie nie było.

Oglądałam kolejne odcinki tego sezonu i myślałam sobie, że wciskanie tej towarzyszki w fabułę nie mogło wyjść bardziej na siłę. Nie chodzi nawet o fakt, że nie przepadam za Clarą, ponieważ w przypadku "Doctora Who" każdy towarzysz ma w sobie coś, co lubię i czego naprawdę nienawidzę. Jednak twórca serialu najwidoczniej bardzo przywiązał się do tej właśnie postaci, co skończyło się tym, że starano się pokazać ją z jak najlepszej strony. Mało brakowało, a byłby to serial Clara Who. Starano się podkreślić, jak to Clara i Doctor są do siebie podobni, więc ona próbowała być Doctorem. Ryzykowała nie mając nic do stracenia. Czasami nie mogłam już patrzeć na te próby bycia zabawną, fałszywie beztroską. Na szczęście to już koniec! Po obejrzeniu dziesiątego odcinka powiedziałam po prostu nareszcie. I co? Okazało się, że kolejny jest przerażająco dobry, a Clary ledwo tam było. Nie mam jednak złudzeń i wiem, że i kolejny towarzysz Doctora nie będzie doskonały. Nie da się zadowolić wszystkich fanów.

Dziewiąty sezon jest inny od ósmego z kilku powodów. Po pierwsze w końcu powróciły dwuodcinkowe historie. Od początku uwielbiałam to w "Doctorze Who" i tęskniłam za tym. Teraz pojawiły się nagle cztery takie historie. Aż zaczęłam się zastanawiać, czy komuś nie wyczerpują się pomysły, gdy nawet ja widziałam sposób na skrócanie niektórych wątków. W każdym razie sezon skończono aż trzyodcinkową, epicką historią, a to coś nowego. Jest więc w tej serii tylko jeden, samodzielny odcinek napisany przez Marka Gatissa.

W tym sezonie można było podziwiać naprawdę sporo efektów specjalnych. Tak haniebnie niewykorzystanych. W porównaniu do pierwszych sezonów to jak niebo i ziemia, a nawet w przypadku innych seriali poziom wizualny jest tutaj na wyższym poziomie, ale to nie o popisywanie się budżetem chodzi w "Doctorze Who", choć czasami miałam właśnie takie wrażenie.

Do dziewiątej serii podeszłam z pewną nieufnością. W ósmym sezonie nie widziałam w Dwunastym Doctora. Po prostu nie mogłam jego zaakceptować, z jego grubiańskim zachowaniem i szokującymi tekstami. W tym sezonie widziałam w Dwunastym trochę z Jedenastego, który przodował w zachwycaniu się wszystkimi obrzydliwymi rzeczami i stworami. Jednak wciąż zgrzytało. Doctor... zachowywał się, jak Sherlock, jakby był socjopatą. I nie chodzi tu o to, że nie wszystkie regeneracje Doctora były słodkie i urocze, ale o fakt, że potrafili się zachować w obliczu czyjegoś cierpienia. Lepiej niż ktokolwiek rozumieli znaczenie oraz brzemię czyjeś śmierci. I jeszcze kurczę oliwy do ognia dolewały te przeklęte okulary przeciwsłoneczne.

Relacja Clary i Doctora była na swój sposób słodka, ale i niezdrowa. Doctor zawsze potrzebował osoby, która patrzyłaby na świat trochę inaczej, zwracała uwagę na inne aspekty życia. Doctor potrzebował równie mocno słuchacza, co i przyjaciela. Doctor i Clara byli na pewno bliskimi przyjaciółmi, choć nie ma co tu mówić o miłości romantycznej, to ja uważam, że się kochali na swój sposób. To była chyba jedna z najbliższych relacji z towarzyszem w New Who. A jednak... Clara nie do końca miała dobry wpływ na Doctora, ale o tym już pisałam.

Dziewiąty sezon zaskakująco sięga do dawno porzuconych oraz zapomnianych historii. I to bardzo mi się spodobało. Powrót wątków z dawnych serii i ich dalszy rozwój lub nawet rozwiązanie. Znajdziemy tutaj odpowiedzi na pytania, jak przykładowa tajemnica, kto pukał w drzwi na końcu wszechświata? Po tylu sezonach wspomniano Jacka Harkaway'a oraz Amy i Rory'ego. Cudownie było to wszystko zobaczyć oraz przeżyć.

W tym sezonie gościnie zagrała Maisie Williams (Arya z "Gry o Tron") i nie mogę wyjść z podziwu, jak genialna rola jej przypadła, na co wcale nie wskazywał pierwszy odcinek, w którym się pojawiła. "The Girl Who Died" uważam za wyjątkowo słabe przedstawienie wikingów, zwłaszcza gdy porówna się to z przezabawnym oraz ujmującym przedstawieniem Robin Hooda z poprzedniego sezonu. Serial nie pokazał na co go stać. A potem nadeszła druga, absolutnie genialna część tej historii. To mój ulubiony odcinek w serii. Oprócz "The Woman Who Lived", uwielbiam również "Face the Raven" oraz "Heaven Sent". Ten drugi za bardzo sherlockowy klimat.

"Doctora Who" uwielbiam rówież za zwracanie uwagi na dzisiejsze problemy pod kosmiczną przykrywką, o czym była dwuodcinkowa historia o zygonach, swoista kontynuacja odcinka specjalnego na pięćdziesięciolecie serialu (New Who w tym roku obchodzi swoje dziesięciolecie!), jak również zadawanie widzom takich interesujących, filozoficznych pytań, które nierzadko są niczym uderzenie obuchem w głowę.

Wisienką na torcie jest świąteczny odcinek. Tęskniliście za River Song? Tak bardzo bałam się tego odcinka, ponieważ River jest moją ulubioną postacią. A on okazał się chyba najlepszym odcinkiem świątecznym New Who. Powrót do starego wątku, dużo śmiechu i cholernie dużo smutku. Jeden z najwspanialszych odcinków w serialu. Jestem zachwycona!

Dziewiąty sezon "Doctora Who" oglądało mi się o wiele lepiej niż ósmy. Seria ta składała się z wielu wspaniałych elementów, których się nie spodziewałam, ale nie mam nic przeciwko takim niespodziankom.
Podziel się
Tytuł oryginału: Daughter
Powieść w jednym tomie
Liczba stron: 350
Ocena: 6,5/10
Podobne do: książek Rosamund Lupton,
Dziewczyny z pociągu, Ostrych przedmiotów
Dzięki wspaniałym książkom najpierw Rosamund Lupton, a następnie Gillian Flynn rozsmakowałam się w thrillerach psychologicznych. Szybko ten gatunek stał się jednym z moich ulubionych, a ja sięgałam po kolejne tytuł, jak "Dziewczyna z pociągu", które pozytywnie mnie zaskakiwały. Długo się więc nad lekturą, jak głosi okładka, najszybciej sprzedającego się debiutu 2014 roku w Anglii, nie zastanawiałam.

Jenny sądziła, że jej życie jest idealne. Jasne, była bardzo zapracowana i rzadko bywała w domu, ale była szczęśliwą żoną odnoszącego sukcesy neurochirurga, świetną lekarką i matką trójki utalentowanych dzieci. Pewnego dnia jej świat, jego idealny obraz, zaczął pękać, gdy jej piętnastoletnia córka nie wróciła do domu, a śledztwo nie przyniosło żadnych rezultatów. Mija rok, a Jenny wciąż próbuje zrozumieć i odkryć prawdę.

Powieść "Zanim zniknęła" jest podzielona na dwie części. Krótka, dynamiczna część pierwsza wprowadza czytelnika w wydarzenia związane z dniem zaginięcia. Następnie druga rozwija wszystkie wątki i prowadzi do niespodziewanego finału. Narratorką powieści jest Jenny i czytelnik może świetnie zaobserwować zmianę, jaka w niej zaszła w ciągu trzynastu miesięcy.

Bardzo dobrze mi się czytało książkę "Zanim zniknęła", choć muszę zaznaczyć już na początku, że ciężko polubić i bez żadnych zastrzeżeń sympatyzować z bohaterami tej powieści. Ani Jenny, ani jej rodzina nie jest idealna. Nie powiedziałabym, że narratorka jest irytująca, ponieważ nie miałam takiego odczucia. Jest za to pełna wad, w pewien sposób naiwna lub przynajmniej doskonale wierząca w swoje własne kłamstwa. Nie zauważała tego, co jest ważne, dopóki nie było za późno i musiała zapłacić najgorszą cenę z możliwych.

"Cierpienie niczego nie udoskonala. Cierpienie zasmuca, człowiek od niego gorzknieje."

W niezwykle interesujący oraz uważam udany sposób autorka oddała emocje Jenny, kobiety, która myślała, że posiada wszystko, że jest szczęśliwa, że jest dobrą matką. To była narratorka sprzed zaginięcia. Następnie odmienny obraz osoby, która nie potrafi sobie poradzić z tym, że nie wiadomo, co stało się z jej dzieckiem. Naomi, ponieważ tak ma na imię piętnastoletnia córka Jenny, też nie należy do łatwych do zrozumienia i polubienia osób. Zwłaszcza po końcówce książki nie potrafiłam zrozumieć tego, co doprowadziło ją do takiego punktu w życiu, do jej zaginięcia.

Nie będę ukrywać, że tropy pozostawione w książce bardzo trudno ze sobą połączyć. Zwłaszcza, gdy Jenny każdy strzęp informacji interpretuje paranoidalnie, aby znaleźć wytłumaczenie, odpowiedź. Ja na pewno nie połączyłabym wszystkich tych elementów ze sobą, dlatego z jednej strony bardzo mi się podoba, w jaki sposób układanka wyglądała w całości, a z drugiej strony jej istnienie budzi moją wątpliwość, ponieważ to co rozwiązanie przedstawiało już nie spodobało mi się tak bardzo. I tu jeszcze z trzeciej strony dodam, że w pewniej sposób jest jednak akceptowalne. Ach, te burze sprzecznych emocji w czasie czytania książek!

Tak zupełnie na marginesie dodam, że niesamowicie podobało mi się hobby głównej bohaterki, Jenny, która poza byciem świetną lekarką jest również malarką. Sposób w jaki jest to opisane, jest naprawdę wspaniały, ponieważ często mam wrażenie, że dodaje się bohaterom powieści wyróżniające ich zainteresowanie, pasję, umiejętności, żeby podkreślić jeszcze bardziej ich niezwykłość i nie zawsze wypada to naturalnie. Jednak Jane Shemilt wiedziała o czym pisze i aż sama miałam ochotę chwycić za ołówek lub pędzel.

"Ale to nie był film. Romantyczne filmy kończą się szczęśliwie. W realnym życiu tylko początek jest szczęśliwy i nic dobrze się nie kończy. Ale przecież nic w ogóle naprawdę się nie kończy."

"Zanim zniknęła" to powieść, która budzi we mnie sprzeczne emocje. Dobrze się ją czyta, posiada interesujących, choć trudnych bohaterów i kończy się w sposób, na moje odczucia, trochę kontrowersyjny. Myślę więc, że z tych powodów warto samemu przeczytać tę książkę oraz ocenić jej treść.
Podziel się
Książka potrafi cieszyć oko nie tylko wspaniałą treścią, ale i pięknym wyglądem. Często jednak robi się z tego mały paradoks, gdy cudowny wygląd ma za zadanie zakrycie wad treści, a przeciętna okładka staje się w moich oczach najpiękniejszą oraz najbardziej magnetyczną na świecie tylko dlatego, że jest częścią ukochanej książki.

Przed Wami mój subiektywny wybór najpiękniejszych okładek, z którymi zetknęłam się w zeszłym roku. Dotyczy to przede wszystkich przeczytanych w 2015 roku książek, ale również tych, które w tym czasie do mnie trafiły i czekają na swoją kolej na półce lub po prostu wpadły mi w oko.


Podobnie, jak Łza, tak i Wodospad mnie omotał swoim wyglądem. Nie jest to idealna okładka w swoich proporcjach - coś mi nie gra w twarzy tej dziewczyny, a jednak nie mogę się na nią napatrzeć. To jedna z najdziwniejszych książek, jakie czytałam w życiu, ale o tym przeczytacie wkrótce.
"Moriarty" wygrał mnie swoim pięknym kolorem! Swoje oddziaływanie ma też twarda okładka i subtelny, ciemnoniebieski wzór wody. Piękno w prostocie, acz intensywnej!
Cóż mogę powiedzieć... Uwielbiam lata dwudzieste!
Okładki serii Pretty Little Liars zawsze miały w sobie to coś. Proste, białe tło, a jednak ujmujące. "Zatrute" są po prostu piękne.
Okładka "Eleonori i Parka" nie mogłaby być prostsza, a jednak jest dla mnie absolutnie magiczna. Miękka, pastelowa barwa i ta treść. ♥
Okładki "Wszechświatów" są wyjątkowe. Takich detalów nie znajdziecie na żadnej innej okładce. Dlatego tak bardzo kocham pomysł zdejmowanej nakładki z tytułem i możliwością podziwiania tej przepięknej grafiki!
Taka ładna książka z zewnątrz i z przodu i z tyłu.
Okej, mi okładka "Miecz Lata" nie przypadła do gustu, ale wciąż jest jedną z najlepszych okładek, które ukazały się w zeszłym roku. Te kolory, detale, a na żywo to w ogóle powala!
Ta okładka tak bardzo pasuje do treści, że to aż onieśmiela. 

A oto parę okładek książek, które wyjątkowo wpadły mi w oczy, ale jeszcze nie w łapki!

A Wam jaka okładka się spodobała?
Podziel się
Premiera: 15 stycznia 2016 r.Cykl: Thorn Universe
Seria: Szamańska
Tom: 1
Liczna stron: 417
Ocena: 6.5/10
Dla fanów: Supernatural, Libby Bray,
trylogii Krąg
Thorn Universe powraca... i to w rytmie bluesa! Po sześciu tomach o losach Dory Wilk, zbiorze opowiadań o Dorze i Witkacym zatytułowanym "Ropuszki" nadszedł czas na szamańską serię, w której stery przejmuje Witkacy. Jesteście gotowi?

OPIS: Witkacy miał nadzieję, że jeśli zaliczy kryzys przed czterdziestką, będzie się on objawiał idiotycznie szybkim samochodem i nieprzyzwoicie ślicznymi kobietami. Zamiast tego rozpleniły się magia, duchy i upiory. A gdy tylko zaczął sobie radzić z tą pokręconą rzeczywistością, kryzys wszedł w fazę drugą. W życiu Witkaca pojawia się kobieta z jego przeszłości, która nieoczekiwanie zniknęła szesnaście lat wcześniej. Cała w czerwieni, z bagażem kłopotów i tajemnic. 
Nie czas na spacer w deszczu aleją gorzkich wspomnień. Noworodki umierają, duchy się panoszą bardziej niż zwykle i coś złego czai się na Witkaca w ciemności. Gdyby chociaż w zaświatach czekał kontyngent nieprzyzwoicie ślicznych kobiet, a nie rozwścieczeni i agresywni Przedwieczni…

"Szamański blues" to pierwszy tom serii o Witkacym i właściwie zawiera dwie krótkie książki w jednej. Pierwsza część (5-208 s.) ma taki tam tytuł, a kolejna (209-417 s.) zatytułowana jest "Bossa nova dla szamana". Historie opowiadają o innych sprawach, choć są płynnie ze sobą połączone i akcja drugiej części rozpoczyna się dzień po zakończeniu pierwszej.

Polubiłam Witkacego w serii o Dorze Wilk. Po przeczytaniu pierwszej części "Szamańskiego blusa" nie byłam już taka pewna swoich uczuć. Skupmy się na faktach, które do tego doprowadziły. Piotr, bo tak właśnie ma na imię Witkacy, jest policjantem w 'normalnym' świecie i początkującym szamanem w tym magicznym. Ma około czterdziestu lat (głowy nie dam ile dokładnie, ale rzuciło mi się w oczy, że pisał o sześćdziesięcioletnim facecie i stwierdził, że jest tylko kilkanaście lat od niego młodszy; może mieć dokładnie trzydzieści sześć lat, jak jego była dziewczyna, jeżeli byli rówieśnikami). W każdym razie ważne jest to, że jest dojrzałym mężczyzną, a nie jakimś głupiutkim młodzikiem.

“Unikanie tematu nie sprawia, że on znika… a czasem niewiedza, na jaką narażają nas niektóre pytania i odpowiedzi, może być znacznie bardziej groźna niż niewygoda.”

Kliknij, aby powiększyć
A wiecie o czym jest pierwsza część? W proporcji siedemdziesięciu do trzydziestu procent realnej akcji, "Szamański blues" jest o Konstancji. Byłej, jedynej miłości Witkacego. Na początku nie zwróciłam nawet uwagi na to, że ledwo co liźnięto faktyczną akcję, którą były umierające noworodki, a jedyne co było wspominane to wygląd Konstancji, jej zacięta minka, idealne ciało, ponownie jej kształty, trochę ich przeszłości, dużo oskarżeń na jej temat. Serio, tak z siedemdziesiąt procent z pierwszej połowy. I nie wiem, jak to zinterpretować, bo rozumiem, jakby był nastolatkiem/młodym dorosłym szarpanym hormonami i pożądaniem, ale facet przed czterdziestką, który z dokładnością Sherlocka opisuje czerwone płaszczyki i zaciśnięte usteczka co dwa zdania? Tak więc pierwszą połową "Szamańskiego blusa" jestem mocno rozczarowana. Zepsuło mi to trochę obraz Witkacego, który zdecydowanie miał dość poważne problemy z wieloma rzeczami, ale wydawał się być mimo wszystko skryty i tajemniczy, interesujący. Był.

Samo rozwiązanie zagadki dotyczącej śmierci niemowląt jest zdecydowanie ciekawsze, ale jak mówiłam bardzo mało jest na temat faktycznej akcji w pierwszej połowie książki. Dwie dłuższe historie z przeszłości i szokujące zwroty akcji. Gdy się to wszystko poukłada w głowie, naprawdę robi wrażenie. Aneta Jadowska interesuje się mordercami najróżniejszego wieku i płci i często na konwentach to właśnie o tym są jej prelekcje. Miałam okazję być na jednym i bardzo dobrze go wspominam. 

"Bossa nova dla szamana" była zdecydowanie bardziej w moim klimacie. Konstancji prawie tam się nie uświadczy. Za to powraca Dora Wilk we własnej osobie, aby skopać tyłki osobom, które narozrabiały. Druga część jest tajemnicza oraz wciągająca, a rozwój akcji prowadzi czytelnika w zaiste przerażające miejsce - takich potworności próżno szukać w koszmarach. Jeżeli więc chodzi o klimat to powoduje on ciarki, a Witkacy bez rozmyślania o Konstancji okazuje się być o wiele bardziej sympatyczny, a jego teksty potrafią z zaskoczenia rozbroić sytuację.

Książka kończy się raczej pozytywnym akcentem i jest ciekawą zapowiedzią kolejnych części serii. Mam jednak wrażenie, że jej pierwszy tom mógłby być bardziej dopracowany. Widziałam, jak styl autorki zmieniał się z kolejnymi tomami o Dorze Wilk. Książki były dłuższe, bardziej skomplikowane oraz rozbudowane fabularnie. Tutaj za to choć całe tło jest ciekawe oraz przerażające, to motyw działania w części "Bossa nova dla szamana" słabo się klei. Są nieścisłości z pierwszą połową, w której Witkacy nie miał samochodu (był na parkingu policyjnym, a prawo jazdy zamknięte w sejfie na posterunku), a dzień później już nim jeździ bez żadnej wzmianki. 

Trochę zabawne było też to, że poza tym że Dora Wilk pojawiła się w "Szamańskim bluesie" we własnej osobie to była naprawdę często wspominana - nie tak jak płaszczyk Konstancji, ale tak na drugim miejscu. Leciały dla niej peany pochwalne z każdej strony. Zabawne, ale i też dziwne. Lubiłam tę bohaterkę już podczas lektury "Złodzieja dusz", więc zapewnienia co trzy strony, jaka to ona super nie były mi potrzebne.

"Szamański blues" to przyzwoity początek nowej serii autorstwa Anety Jadowskiej, ale ja wiem, że autorkę stać na wiele więcej, więc mam nadzieję na jeszcze lepsze zbrodnie, zagadki i zwroty akcji w kolejnych tomach szamańskiej serii.
Podziel się
Cztery lata. CZTERY LATA! Tyle dokładnie czasu minęło dzisiaj odkąd weszłam na stronę bloggera i podążając za kolejnymi wskazówkami utworzyłam bloga Książki są zwierciadłem duszy... Wraz z początkiem 2016 roku rozpoczął się więc już piąty rok mojego blogowania! Naprawdę ciężko mi w to uwierzyć i od niedawna intensywnie się zastanawiam, gdzie byłabym teraz, gdybym nie miała swojego zakątku w sieci. Szczerze mówiąc nie wiem, więc cieszę się, że jestem właśnie tu, właśnie teraz i zdecydowanie nigdzie się stąd nie ruszam!

Czytanie książek to najlepsze hobby na świecie. Tak bardzo cieszę się, gdy w moje ręce wpadają kolejne intrygujące tytuły, a jeszcze bardziej sprawia mi przyjemność czytanie ich. Cztery lata temu kolejną integralną częścią mojego pochłaniania książek stało się pisanie o nich. I to nie kilku słów, czy zdań, ale pełnowartościowych recenzji. Zeszło mi trochę czasu oraz eksperymentów, aby odnaleźć właściwy styl, rytm. Wciąż jednak się on zmienia, ewoluuje, różnica między niektórymi tekstami jest kolosalna, a jednak jestem dumna z każdego posta, który napisałam i każdej walki o to, aby przełamać się do pisania i w ten sposób ćwiczenia tego, co nie najlepiej mi wychodzi, jak mój odwieczny problem ze wstępem, z którego rzadko kiedy jestem całkowicie zadowolona.

W ciągu czterech lat zdążyłam poznać nie tylko wspaniałe strony o podobnej tematyce, lecz i osoby, które się za nimi kryją, które zostały moimi dobrymi przyjaciółmi, czy znajomymi, z którymi dyskutuję do dziś nie tylko o książkach (i mam zamiar robić to dalej!). W tym miejscu chciałabym Was serdecznie pozdrowić, jestem niesamowicie szczęśliwa, że mogłam Was poznać, niejednokrotnie spotkać się z Wami na żywo i utrzymywać z Wami kontakt od tylu lat. Najlepsi przyjaciele to tacy, których sami sobie wybieramy, a nie osoby, które są nam bliskie, bo są jedyną dostępną opcją. Zapamiętajcie sobie moje słowa!

Mój blog przez te lata rozrastał się, a ja próbowałam swoich sił nie tylko w recenzjach książek, ale i filmów, seriali, wydarzeń. Pisałam też o tematach około książkowych, które od dawna mnie zaprzątały i muszę powiedzieć, że uwielbiam czytelników mojego bloga za dyskusje pod postami. Dziękuję Wam serdecznie za wszystkie komentarze oraz odwiedziny. Podobno każda osoba, która zakłada konto na Google Analytics odbiera to niczym kubeł zimnej wody, ja jednak byłam niesamowicie pozytywnie zaskoczona liczbą nie tylko stałych odwiedzających, ale i nowych osób, które wpadają na mojego bloga! Dziękuję i pozdrawiam Wam cieplutko! Piszcie dalej maile, zawsze na nie odpowiadam! :)

Świat recenzenta jest zupełnie inny niż sobie wyobrażałam, ale to moje małe miejsce na ziemi. Współpraca z wydawnictwami jest jego ważną częścią, ponieważ dzięki temu mogę poznawać fascynujące zapowiedzi oraz nowości, jako jedna z pierwszych osób (fajnie jest przeczytać książkę przed jej AMERYKAŃSKĄ premierą, co nie?). Dziękuję wszystkim wydawnictwom, które przez lata zaufały mi i nie raz zaskakiwały mnie tym, że trafiłam na ich listę recenzencką (zwłaszcza w zeszłym roku spotkało mnie kilka takich niespodzianek), co jednak również mi schlebia. Docenianie moich tekstów, cytowanie mnie w książkach oraz oczywiście świetny kontakt z przemiłymi osobami!

Prowadzenie bloga również jest teraz moim hobby. Bardzo mnie to zmieniło i pozwoliło mi w pewien sposób pogodzić się z tym, że jestem przede wszystkim czytelniczką, geekiem, fangirl (czy też już może fanwoman?!). Znalazłam swoje ulubione gatunki książkowe, filmowe, rodzaje seriali, czy musicale (dzisiaj idę o 18:30 na Chicago, a co!), które naprawdę mnie interesują. Wciąż próbuję nowych rzeczy, rozwijam się, co sama zauważałam, gdy wezmę pod uwagę listę ulubionych książek z 2014, a 2015 roku. Wiem już, że jest to taka 'moja rzeczą', która mnie wyróżnia. I jestem z niej bardzo dumna.

Czas więc podziękować samej sobie za te cztery lata przygód, wspaniałych lektur (i tych okropnych, które jeszcze lepiej podkreślają wartość tych pierwszych), pisania, rozwijania się i marzeń oraz planów na przyszłość, a kurczę są ambitne. Miałam momenty zwątpienia, zawieszenia, niechęci, jednak wracałam do prowadzenia bloga, czy też kręcenia filmików wyłącznie dla siebie. To mnie nakręca, to sprawia mi radość i przyjemność. Właśnie tym chcę się dalej zajmować.
Podziel się
Tak, jak istnieją książki, które absolutnie uwielbiamy, tak też są takie, które nienawidzimy od pierwszej strony. Niektóre tytuły pozostawiają po sobie wyjątkowy niesmak, który powraca do nas na samą myśl o nich. Na mojej liście uzupełnianej systematycznie w zeszłym roku znalazło się aż siedem takich pozycji, w tym dwie serie! Co mnie tak odepchnęło w tych tytułach?
"Girl Online" to seria, która mnie szczerze zadziwia. Jest tak płytka, głupiutka i bez żadnej wartości merytorycznej, a jednak nie dość, że została opublikowana, to jeszcze jest bestsellerem. Na całym świecie. Jak? Dlaczego? Co jest w tej książce, czego nie było w innych? Poprawka: czego nie znajdziecie we wszystkich fanfiction na temat zespołów pisanych przez dzieci? To aż smutne.
Wiem już, że powinnam porzucić "Niebezpieczne istoty" po pierwszym tomie, ale z różnych powodów trafiło do mnie "Niebezpieczne złudzenie". Już się boję na samą myśl, że mam na półce "Piękne istoty", ponieważ styl autorek... jest chyba najgorszy na świecie. Tak źle, nieprzyjemnych napisanych książek to ja nie czytałam.
Ach "Fangirl". Książka, którą kochałam zanim faktycznie trafiła w moje ręce i okazało się, że jednak nie, autorka wcale nie rozumie, co znaczy być fangirl, że nie jest to cudowna książka, która obnaży i ukoi moją duszę. No co najwyżej ją obrazi, gdy zobaczy się, jak Cath jest przedstawiona oraz krytykowana, że bycie fanem uważane jest za coś złego. Ja tak właśnie się czułam czytając tę książkę.
"Szarlotka" to bardzo dziwna, niepokojąca oraz odpychająca książka. Napisana jest we wszystkich możliwych stylach. Są wiersze, piosenki, scenki z dramatów, a to dopiero połowa listy. I to wszystko na niewielu stronach. Oznacza to, że autorce nie można odmówić kunsztu pisarskiego, jednak czy świadczy tak samo dobrze o treści? Nawet nie wiem, o czym dokładnie była ta książka...
John Green chyba zostaje moim naj-mniej-ulubionym pisarzem świata. "Papierowe miasta" to książka absolutnie bez sensu, o niczym. Nierealna, jeżeli chodzi o zachowania zarówno dorosłych, jak i nastolatków, nieprawdziwa z powodu rozwoju wydarzeń, niezły z niej żart, gdy weźmie się pod uwagę zakończenie.
Trylogia o "Arkadii" była taka obiecująca. Grecka mitologia osadzona w sycylijskich klimach. Mafia i legendy połączone zostały... bardzo, bardzo źle. I chyba najbardziej boli fakt, jak wielki potencjał miał ten pomysł, jak kuszące jest tło historii, a to wszystko zaprzepaszczone przez tak okropną fabułę!
Kolejne fanfiction na tej liście to "Ostatnia spowiedź", której recenzja dopiero niedawno ukazała się na blogu. Byłam bardzo podekscytowana tą serią, praktycznie już kupiłam pozostałe tomy taki był szał ciał i zachwyty, gdy pierwszy tom zadebiutował. A tutaj się okazało, że nie ma się czym zachwycać, a książki nie da się czytać. Serio, porzuciłam ją na wiele miesięcy po 30 stronach i długo zajęła mi mobilizacja oraz rozważania, czy czytać to dalej. Na pewno w niej trochę więcej głębi niż w "Girl Online", choć teoretycznie opowiadają o tym samym (to takie fanfiction dla starszych nastolatków), ale to wciąż za mało, aby była z tego dobra książka.

Jest oczywiście sporo książek, które rozczarowały mnie w większym lub mniejszym stopniu, jednak wyżej wymienione tytuły to te, które szczególnie mnie zawiodły, wymęczyły lub zdenerwowały.

Jakie książki sprawiły Wam największy zawód w zeszłym roku?
Podziel się
Najlepsze, najwspanialsze, najbardziej zapadające w pamięć, to właśnie naj, naj, naj 2015 roku, moje subiektywne, kulturalne podsumowanie zeszłego roku. Zaczniemy oczywiście od samych książek, których w zeszłym roku przeczytałam aż 110, a jednak tylko 14 zdobyło całkowicie moje serce. Jakie to były tytuły i czym mnie zachwyciły? Zapraszam do obejrzenia filmiku!

A Wy, które książki przeczytane w 2015 roku uważacie za najlepsze?
Podziel się
Tytuł oryginału: Dziewczyna z pociągu
Liczba stron: 328
Ocena: 7/10
Podobne do: Zanim zasnę, Dziewczyny,
które zabiły Chloe
"Dziewczyna z pociągu" od razu zwróciła moją uwagę. Wiedziałam, że jest to książka, którą pewnego dnia przeczytam. Przypadkiem jednak zaczęłam czytać jej rekomendację, jako idealnej na zimę i lekko się zniechęciłam tym, co wyczytałam o treści. Sięgnęłam więc wpierw po "Dziewczyny, które zabiły Chloe". Kiedy jednak w końcu zaczęłam czytać "Dziewczynę z pociągu" momentalnie się wciągnęłam.

Rachel każdego dnia dojeżdża do pracy tym samym pociągiem, który codziennie zatrzymuje się przed semaforem, dając jej świetny widok na domki, które zna aż za dobrze... Obserwuje ona mieszkańców jednego z nich i zazdrości im idealnego życia, które wydaje jej się, że posiadają. Pewnego dnia widzi jednak coś, co nie zgadza się z jej wyobrażeniami, a Rachel nie potrafi o tym zapomnieć, zwłaszcza gdy następnego dnia kobieta, którą obserwowała zostaje uznana za zaginioną. Co powinna zrobić z tym, co widziała?

Po "Dziewczynach, które zabiły Chloe" nie spodziewałam się, że powieść Pauli Hawkins tak bardzo mi się spodoba. Te dwie książki, choć minęło niewiele od ich premiery, już są do siebie porównywane; obie są rekomendowane przez Stephana Kinga, mają podobny klimat i oczywiście również same tytuły nasuwają skojarzenia. "Dziewczyny, które zabiły Chloe" to niezwykle interesująca powieść, ale "Dziewczyna z pociągu" spodobała mi się jeszcze bardziej - choć również nie była to książka w stylu Gillian Flynn, a właśnie na to liczyłam sięgając po te dwa tytuły.

"Dziewczyna z pociągu" to bardzo dobrze zbudowana książka. Trzeba jednak wnikliwie zwracać uwagę na daty na początku rozdziałów, ponieważ między kolejnymi fragmentami jest spory odstęp czasowy, co może wprowadzić troszkę chaosu. Narracja dodatkowo prowadzona jest z trzech punktów widzenia: Rachel, Megan i Anny. Najbardziej dopracowana jest jednak relacja głównej bohaterki, Rachel. Zauważyłam, że Paula Hawkins próbowała pisać inaczej przy pozostałych narratorkach i o ile ta dziwność pasowała do Megan, to Anna według mnie na tym nie skorzystała i wypadła dość sztucznie.

Wciągnęłam się mocno w intrygę prezentowaną w "Dziewczynie z pociągu". Tak bardzo spodobała mi się gra autorki z czytelnikiem, szokujące informacje z przeszłości, bolesne wspomnienia oraz ta paląca niewiedza, jak to się wszystko łączy. Co tak naprawdę się wydarzyło? Dlaczego? Kto jest w to wplątany? W momencie, gdy odpowiedź staje się w końcu jasna dla czytelnika, autorka zaczyna wyjawiać kolejne szczegóły tajemnicy...

Po przeczytaniu książki stwierdziłam, że dałam się autorce zamotać. I pewnie dlatego tak bardzo "Dziewczyna z pociągu" mnie wciągnęła. W powieści pojawiły się wskazówki, niektóre nawet dość wyraziste, naglące, a z drugiej strony opowieść Rachel sprawiała, że trudno było uwierzyć w taką odpowiedź, wziąć ją za pewnik. Po wyjściu na jaw wszystkich informacji, można by było nawet pomyśleć, że to jest takie oczywiste - jak w "Dziewczynach, które zabiły Chloe". A jednak Paula Hawkins skutecznie zwodziła mnie do momentu, gdy sama napisała wprost, co się wydarzyło. Książka po zdradzeniu odpowiedzi nie przestała być jednak mniej wciągająca. To co się dalej dzieje mrozi krew w żyłach. Czytelnika aż przebiega zimny dreszcz. To naprawdę mocne, brutalne zakończenie. Dodam również, że i epilog udał się autorce.

"Dziewczyna z pociągu" to wciągająca, intrygująca powieść z nie lada zagadką do rozwikłania. Podejmiecie się tej próby? Bardzo dobrze mi się czytało tę książkę i mogę ją z czystym sumieniem polecić fanom dobrych thrillerów.

Na koniec zaprezentuję Wam dwa ekskluzywne (bo chyba jedyne, jak na razie) zdjęcia z nadchodzącej ekranizacji. Premiera filmu (nie w Polsce) zaplanowana jest na 22-ego września 2016 r.

Podziel się
Sherlock Holmes powraca w kolejnym opowiadaniu Johna Watsona traktującego o sytuacji, która niemal doprowadziła genialnego detektywa na skraj fizycznego i mentalnego załamania. 
SPOILERY! DUŻO BRZYDKICH SPOILERÓW!
Taki koniec roku i początek kolejnego to ja po prostu uwielbiam. Najpierw piękny, odcinek świąteczny "Doctora Who" o mojej ulubionej postaci River Song, a następnie pierwszego stycznia odcinek specjalny Sherlocka, który został osadzony w 'oryginalnym' czasie historii, XIX wieku, wiktoriańskiej Anglii.
W czasie oglądania zastanawiałam się, jak to ze sobą połączą i wytłumaczą, ponieważ opcje były właściwie dwie: John puścił wodze fantazji i napisał opowiadanie osadzone w XIX wieku – w końcu już wiemy, że ma smykałkę do pisarstwa lub… Sherlock się naćpał. Teoretycznie mogli w ogóle tego nie łączyć, ale to Moffat, a jego celem jest, aby kocyki szokowe były niezbędne w czasie oglądania Sherlocka, więc oczywiście to nie była ta milsza, bezpieczniejsza opcja, lecz "mogliśmy" kolejny raz oglądać Sherlocka na haju.


I różnica była upiorna. Jest 'gentleman' Sherlock Holmes z XIX wieku z przylizanymi włosami (na co podobno Benedict cieszył się najbardziej) wyglądający naprawdę smako… ekhm dobrze. I Sherlock z XXI-ego wieku, który wygląda, jakby go przeżuto i wypluto. Nie powinno to nikogo dziwić, ale w porównaniu do końcówki 3-ego sezonu, kiedy – jak się dowiadujemy – już był pod wpływem, aż do momentu lądowania, a następnie odlotów z powodu prawie przedawkowania, to różnica jest kolosalna. Wielkie brawa za charakteryzację.
Jednak nie tylko wygląd Sherlocka zasługuje na wzmiankę. O nie! Powrót do dawnych czasów dał charakteryzatorom spore pole do popisu. Molly Hooper wygląda tak fantastycznie, że dopiero jak napisały do mnie dwie osoby równocześnie „Molly!” (przy okazji dwie Mileny [pozdrawiam serdecznie]), to skojarzyłam, że właśnie oglądam ją na ekranie. Fantastyczny moment! Na wspomnienie zasługuje również fakt, że Holmes w swoim umyśle nie zauważył mimo swojej niewątpliwej przenikliwości, że Hooper jest kobietą, a zauważył to Watson. Fandom od razu doszedł do jednoznacznego wniosku, co to oznacza. Warta wspomnienia jest również charakteryzacja Lestrada – te bokobrody hahaha oraz tytułowej upiornej panny młodej, która technicznie rzecz biorąc, już od dawna panną nie była, ale mimo wszystko wygląda na maksa upiornie z tym makijażem, mówieniem „youuuuuuuuuu”. Mam ciarki. Tak strasznie w „Sherlocku” jeszcze nie było. 
Nie zabrakło w odcinku specjalnym i charakteryzacji innego typu, czyli scenografii, która zapiera dech w piersiach. Jak w niektórych odcinkach dziewiątego sezonu "Doctora Who" miałam wrażenie, że ktoś tu się popisuje budżetem, tak tutaj widać, że zielonych nie brakuje (gdzieś mi się rzuciło w oczy, że budżet wynosił 3,5 milionów!!!), jednak wykorzystano je o wiele lepiej, więc nie zabrakło przepięknych scen, jak poniżej prezentowana scena z labiryntem oraz pokojem. Robiący wrażenie moment, w którym Sherlock przegląda wycinki z gazet, które przeczytał na temat sprawy, nad którą pracuje. Takie małe, często subtelne zagrania, które jednak są równie ważną częścią uroku „Sherlocka”, jak aktorzy. Seriale, które zachwycają w taki wizualny sposób mogę wymienić zaiste na palcach jednej ręki.
W specjalnym odcinku oprócz wielu wspaniałych nowych tekstów, dialogów, czy sytuacji znalazły się również klasyczne, ukochane już przez widzów momenty, jak pierwsze minuty, gdy John Watson wraca z wojny, szuka mieszkania i poznaje Sherlocka Holmesa. Sławetny tekst „You're Sherlock Holmes, wear the damn hat”. I parę innych smaczków!

Tylko twórcy „Sherlocka” mogą zrobić odcinek o tym, jak Sherlock analizuje nową, niemożliwą sytuację, którą jest powrót Moriarty'ego – chyba w tym momencie upada teoria, że Sherlock „przywrócił” go do życia, aby nie musieć wyjeżdżać – szuka odpowiedzi i… nie daje jej widzowi. Praktycznie rzecz biorąc ten odcinek był o Moriarty'm - co jest absolutnie cudowne. Przez moment nawet naiwnie wierzyłam, że w końcu wyjaśnią również, jak przeżył Sherlock – odpowiedź „elementarnie, mój drogi Watsonie” - nie wyjaśnili. Teoretycznie bąknął coś o ciele, które załatwiła mu Molly, ale wiecie nie pogardziłabym twardym, logicznym przedstawieniem faktów. I jeszcze dziękuję bardzo za zakończenie odcinka w sposób „No Moriarty nie żyje na 100 %, ale wiem, co teraz zrobi”. ???!!!

Nawet, jeżeli nie żyje, to i tak miło było zobaczyć ponownie Andrew Scott w "Sherlocku". Nieśmiało powiem, że dla mnie przyćmił on tam wszystkie inne postacie (na drugim miejscu był Watson!). Nawet Sherlock nie zawładnął mną w tym odcinku, jak zrobił Moriarty swoim zachowaniem, głosem, słowami. Miałam takie dziwne wrażenie, że jakoś tak nawet inaczej mówił, niż to pamiętam z drugiego sezonu. I trochę nawet szczerze mówiąc go żałuję. Moriarty był przeciwnikiem godnym Sherlocka Holmesa, również nim na swój sposób zawładnął będąc „żyjącym”, niebezpiecznym bytem w jego pałacu myśli, jego wirusem. Przeciwnik z trzeciego sezonu, którego imienia nawet nie pamiętam – tylko to, że jest bratem Madsa [Hannibala hehe] – nie wprowadzał takich emocji do serialu.
Odcinek ten bazuje częściowo na opowiadaniu „Pięć pestek pomarańczy”, a tytuł zaczerpnięto z  „Rytuału Musgrave'ów”. Jak to w „Sherlocku” przeplatają się tu elementy z kilku opowiadań, tworząc interesującą adaptację, które pokazuje równocześnie, że pamięta o swoich korzeniach, więc uważni czytelnicy dzieł Arthura Conana Doyle'a dostrzegą tutaj przeniesienie dialogów, bezpośrednio z książki lub przekształcenie elementów na miarę czasu. Wcześniej, w drugim sezonie, pestki pomarańczy były tajemniczymi sygnałami, teraz powróciły do swojej oryginalnej formie. Starano się więc w pewien sposób zachować konwenanse, realność wiktoriańskich czasów; np. wygląd Mycrofta, który nieźle przeraża; lecz z drugiej strony Sherlock nie zachowywał się wcale, jak powinien gentleman. Był sobą, ale poza tym, że trochę mnie to drażniło, to jak najbardziej ma sens, skoro to wszystko i tak działo się w jego głowie.

„Sherlock” ma ponownie powrócić w 2017 roku. Podobno już za 1(,5) roku, ale w przypadku tego serialu dopóki faktycznie nie nakręcą odcinków, nic nie jest pewne (mają wrócić na plan w kwietniu). To chyba naprawdę jedyny serial, który leci sobie, gdy chce. Z jednej strony „Upiorna panna młoda” była smakowitym kąskiem po dwóch latach, a z drugiej… oznacza to, że będzie to jedyny odcinek na 3 lata. JEDEN W CZASIE TRZECH LAT. Odlot. Trochę martwi mnie fakt, że wcale nie subtelnie powiedziano, że Mycroft umrze za dwa lata i jedenaście miesięcy, czyli byłby to koniec 2016 roku/początek 2017. Zapowiedź 4-ego sezonu? I w ogóle Mary była mocno w ciąży na spotkaniu bożonarodzeniowym, a potem kilka dni później na lotnisku nie była? #ktokolwiekwidział #ktokolwiekwie














Podoba mi się feministyczny wydźwięk tego odcinka, ponieważ rozwiązaniem zagadki były kobiety, które miały dość takiego traktowania, lekceważenia, a nawet nadużycia, więc wzięły sprawę w swoje ręce i same sięgnęły po sprawiedliwość. Jestem jednak bardzo ciekawa, którego elementu tej sprawy Sherlock nie mógł dopasować do reszty obrazu. Zwłaszcza, że to wszystko działo się w jego umyśle. W jego pałacu myśli kobiety walczyły o swoje prawa w XIX wieku. Milutko, nie?

W odcinku nie zabrakło przezabawnych momentów, czy genialnych tekstów. Mój ulubiony moment to Sherlock i John posługujący się językiem migowym w klubie gentlemanów Diogenesa. Genialne zachowanie pani Hudson, której nie podobało się, że nic nie mówi w powieściach Watsona, co zaowocowało cudownym przekrzykiwaniem się między nią, a Sherlockiem. Swoją drogą piękny był tekst o tym, że myślał on, że Watson znacząco się poprawił, a tak naprawdę mówił do pustego krzesła, odkąd John wyprowadził się do własnego mieszkania. Scena ze cmentarza, gdy John mówi, że zabiera Mary do domu, a następnie poprawia się i mówi „Mary's taking me home”. I see what you did here and i don't like it, I love it, love it, love it. Niezwykle interesująca jest również scena, gdy Mary udaje klientkę Holmesa i to, co on o niej mówi, że z jakiego powodu się tutaj znalazła. W tym momencie nie mogę nie wspomnieć, jak cudowny jest John w tym odcinku. Szczerzę się sama do siebie na myśl, jaki był uroczy, a momentami nieporadny. Bardzo ważny jest również moment między braćmi Holmes na temat jego „użytkowania” narkotyków, listy wszystkiego, co wziął, zapewnienia, że Mycroft zawsze przy nim będzie. Albo moment, gdy John był zachwycony umiejętnościami Sherlocka i z podziwem mówił o jego pałacu myśli, dopóki Microft mu nie uświadomił, że to nie do końca tak działa. Jak Mary zauważyła, że Sherlock czytał opowiadanie z bloga Johna, o tym jak się poznali. I oczywiście tekst Moriarty'ego „Ugh. Why don't you two just elope, for god's sake” (to elope = uciec, aby się potajemnie pobrać). I tak właśnie powstał fandom Johnlocka.

Jutro, po raz pierwszy, Sherlocka będzie można obejrzeć w polskich kinach. Wściekam się, że jest to CZWARTEK. Ja z tego powodu nie mogę obejrzeć tego odcinka na dużym ekranie, a nawet jeżeli widziałam już dwa razy „Upiorną pannę młodą”, to i tak poszłabym do kina. W weekend epizod będzie można również obejrzeć na polskim BBC Brit, 9-ego stycznia o 23:00 (prawdopodobnie z lektorem).

Podziel się
Nowsze posty Starsze posty Strona główna

O mnie

Blogerka. Studentka. Mieszkanka Berlina. Whovian. Slytherin. Cheerleaderka Riordana.
Dowiedz się więcej

“Reading is one of the joys of life, and once you begin, you can't stop, and you've got so many stories to look forward to.”

Benedict Cumberbatch

Znajdź mnie

  • Facebook
  • Instagram
  • Tumblr
  • Youtube

Kontakt

Dowiedz się więcej

Niedługo na blogu

Moja kolekcja Funko popów
Moja przygoda ze Skupszopem
Unboxing ostatniego World of Wizardry
Rick Riordan prezentuje
King of Scars

Polecane

  • W jakiej kolejności czytać książki Ricka Riordana?
    Książki Ricka Riordana są obecne w moim życiu od ponad siedmiu lat. Bez nich prawdopodobnie nie byłoby tego bloga. Zaczęłam czytać se...
  • Streszczenie: Złodziej Pioruna - Rick Riordan
    Cześć, tu Percy. Zostałem przekupiony niebieskimi pączkami, więc oto przybywam, aby powrócić do korzeni i opowiedzieć Wam o początkach mo...
  • Najciekawsze wydania Harry'ego Pottera
    Wygląd książki jest bardzo ważny, choć zapytani o to, mówimy, że nie można oceniać książki po okładce, zwłaszcza gdy bronimy ulubionej powi...
  • Streszczenie "Harry'ego Pottera i przeklętego dziecka" 1/2
    Witam! Wasze piękne oczka Was nie mylą. Poniżej znajdziecie streszczenie pierwszej części scenariusza fan fiction zatytułowanego "...
  • Trudno dostępne książki i ich wznowienia
    Cześć! Życie jest piękne i proste, gdy czyta się głównie świeżutkie premiery książkowe - są dostępne na wyciągnięcie ręki i to w wielu f...
  • W jakiej kolejności czytać książki Philippy Gregory?
    Philippa Gregory to obecnie jedna z najpopularniejszych autorek beletrystyki historycznej (choć pisze również książki czysto historyczn...
  • Szkoła w Niemczech
    Budynek A Dzisiaj będzie trochę inaczej, bardziej prywatnie(?), ponieważ na Waszą prośbę opowiem Wam trochę o mojej szkole, jak to wszys...
  • Książka, a film - trylogia "Więzień labiryntu"
    Ekranizacja „Więźnia labiryntu” ma swoich fanów i przeciwników. Mi oraz mojej siostrze filmy się podobały (jej chyba jeszcze bardziej niż...
  • Trylogia Grisza - nowelki oraz dodatki
    Amerykańscy autorzy uwielbiają pisać nowelki, czy półtomy do swoich serii - to najlepszy sposób, aby pokazać historię z nowej strony,...
  • Rewatch Gry o Tron przed premierą ostatniego sezonu!
    2019 rok. Luty. Zostały tylko dwa miesiące do premiery ósmego, ostatniego sezonu Gry o Tron. Napięcie powoli wzrasta, a do sieci przecie...

Archiwum

  • ►  2019 (3)
    • ►  lutego (1)
    • ►  stycznia (2)
  • ►  2018 (17)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (1)
    • ►  kwietnia (3)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (3)
    • ►  stycznia (4)
  • ►  2017 (42)
    • ►  grudnia (4)
    • ►  listopada (3)
    • ►  października (5)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (4)
    • ►  czerwca (3)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (3)
    • ►  lutego (8)
    • ►  stycznia (8)
  • ▼  2016 (120)
    • ►  grudnia (9)
    • ►  listopada (9)
    • ►  października (6)
    • ►  września (9)
    • ►  sierpnia (8)
    • ►  lipca (8)
    • ►  czerwca (8)
    • ►  maja (12)
    • ►  kwietnia (11)
    • ►  marca (10)
    • ►  lutego (13)
    • ▼  stycznia (17)
      • Przedpremierowo: Piąta fala - film
      • Przedpremierowo: Mordercze - Sara Shepard
      • Naj, naj, naj 2015 roku - serial
      • Złe dziewczyny nie umierają - Katie Alender
      • Doctor Who - sezon 9
      • Zanim zniknęła - Jane Shemilt
      • Naj, naj, naj 2015 roku - okładki
      • Premierowo: Szamański blues - Aneta Jadowska
      • Czwarta rocznica założenia bloga!
      • Największe wpadki 2015 roku - książki
      • Naj, naj, naj 2015 roku - książki
      • Dziewczyna z pociągu - Paula Hawkins
      • Sherlock – odcinek specjalny – Upiorna panna młoda
      • Posłaniec strachu - Michael Grant
      • Zdobycze listopadowe oraz grudniowe (2015)
      • Podsumowanie roku 2015
      • Nowy rok, nowe plany
  • ►  2015 (161)
    • ►  grudnia (6)
    • ►  listopada (11)
    • ►  października (10)
    • ►  września (9)
    • ►  sierpnia (5)
    • ►  lipca (13)
    • ►  czerwca (15)
    • ►  maja (18)
    • ►  kwietnia (18)
    • ►  marca (18)
    • ►  lutego (18)
    • ►  stycznia (20)
  • ►  2014 (266)
    • ►  grudnia (19)
    • ►  listopada (23)
    • ►  października (26)
    • ►  września (17)
    • ►  sierpnia (21)
    • ►  lipca (20)
    • ►  czerwca (23)
    • ►  maja (12)
    • ►  kwietnia (23)
    • ►  marca (26)
    • ►  lutego (28)
    • ►  stycznia (28)
  • ►  2013 (270)
    • ►  grudnia (23)
    • ►  listopada (19)
    • ►  października (23)
    • ►  września (21)
    • ►  sierpnia (21)
    • ►  lipca (20)
    • ►  czerwca (22)
    • ►  maja (29)
    • ►  kwietnia (22)
    • ►  marca (31)
    • ►  lutego (20)
    • ►  stycznia (19)
  • ►  2012 (135)
    • ►  grudnia (11)
    • ►  listopada (12)
    • ►  października (15)
    • ►  września (12)
    • ►  sierpnia (12)
    • ►  lipca (11)
    • ►  czerwca (15)
    • ►  maja (12)
    • ►  kwietnia (12)
    • ►  marca (11)
    • ►  lutego (9)
    • ►  stycznia (3)

Ulubione

  • Mirabelka
    Moje ulubione programy sezonu 2022/2023
    1 dzień temu
  • Gosiarella
    Horrory dla nastolatków
    2 tygodnie temu
  • Patrycja W.
    Wyzwanie filmowe na 2023
    2 miesiące temu
  • eM
    Zagraniczne zapowiedzi: czerwiec, lipiec 2022
    8 miesięcy temu
  • Korvo
    Premiera: Mindf*ck - Christopher Wylie
    2 lata temu
  • Patrycja
    Tajemnice "Lasu na granicy światów" Holly Black [Premiera]
    2 lata temu
  • Blair Blake
    Na skraju złowrogiego Boru, albo Wybrana Naomi Novik
    3 lata temu
  • Abigail
    Kryminał kulinarno-muzyczny
    3 lata temu
  • Harry Potter Kolekcja
    Regulamin konkursu "Twój Simon"
    4 lata temu
  • Julia
    Małe rzeczy, bez których sobie nie radzę
    6 lat temu
  • Alicja
    Lair of Dreams
    7 lat temu
  • Wydawnictwo Jaguar
    Cena sztywna jak trup
    7 lat temu
Pokaż 5 Pokaż wszystko

Deviantart

Dziękuję za zrobienie pięknego logo!
Wszystkie komentarze zawierające linki są moderowane.

Obsługiwane przez usługę Blogger.

WAŻNE

Wszystkie opinie i recenzje zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa i nie wyrażam zgody nakopiowanie całości lub ich fragmentów bez mojej wiedzy i zgody (na podstawie Dz.U.1994 nr 24 poz. 83, Ustawy z dnia 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych).

Licznik odwiedzin

Obserwatorzy

Copyright © 2012 Sophie & Bucherwelt