Doctor Who - sezon 9


Tęskniliście za Doctorem? Ja bardzo! Zwłaszcza, że nie oglądałam na bieżąco, lecz czekałam na finał, dwanaście tygodni - "I did my waiting... 12 years of it... In Azkaban!" - aby obejrzeć cały sezon za jednym zamachem. Okazało się to naprawdę dobrym pomysłem!

Wszystkie gify z tumblr.com
Jak każdy sezon, również i ten miał swój przewodni motyw, jeżeli można tak powiedzieć, ponieważ według mnie po prostu go zmarnowano, jak jeszcze nigdy w Doctorze Who i skończyło się, że była to seria o ratowaniu Clary z opresji. Nie ważne, co się działo, panna Oswald pakowała się w niebezpieczeństwo, a Doctor ruszał na ratunek, gdy robiło się gorąco. Clara powinna odejść dawno temu. Nie odmówię Jenn'ie Coleman talentu aktorskiego, bo w kryzysowych sytuacjach Clara potrafiła być bardzo przekonująca, ale nie bez powodu najlepszy odcinek sezonu był ten, w którym Clary praktycznie nie było.

Oglądałam kolejne odcinki tego sezonu i myślałam sobie, że wciskanie tej towarzyszki w fabułę nie mogło wyjść bardziej na siłę. Nie chodzi nawet o fakt, że nie przepadam za Clarą, ponieważ w przypadku "Doctora Who" każdy towarzysz ma w sobie coś, co lubię i czego naprawdę nienawidzę. Jednak twórca serialu najwidoczniej bardzo przywiązał się do tej właśnie postaci, co skończyło się tym, że starano się pokazać ją z jak najlepszej strony. Mało brakowało, a byłby to serial Clara Who. Starano się podkreślić, jak to Clara i Doctor są do siebie podobni, więc ona próbowała być Doctorem. Ryzykowała nie mając nic do stracenia. Czasami nie mogłam już patrzeć na te próby bycia zabawną, fałszywie beztroską. Na szczęście to już koniec! Po obejrzeniu dziesiątego odcinka powiedziałam po prostu nareszcie. I co? Okazało się, że kolejny jest przerażająco dobry, a Clary ledwo tam było. Nie mam jednak złudzeń i wiem, że i kolejny towarzysz Doctora nie będzie doskonały. Nie da się zadowolić wszystkich fanów.

Dziewiąty sezon jest inny od ósmego z kilku powodów. Po pierwsze w końcu powróciły dwuodcinkowe historie. Od początku uwielbiałam to w "Doctorze Who" i tęskniłam za tym. Teraz pojawiły się nagle cztery takie historie. Aż zaczęłam się zastanawiać, czy komuś nie wyczerpują się pomysły, gdy nawet ja widziałam sposób na skrócanie niektórych wątków. W każdym razie sezon skończono aż trzyodcinkową, epicką historią, a to coś nowego. Jest więc w tej serii tylko jeden, samodzielny odcinek napisany przez Marka Gatissa.

W tym sezonie można było podziwiać naprawdę sporo efektów specjalnych. Tak haniebnie niewykorzystanych. W porównaniu do pierwszych sezonów to jak niebo i ziemia, a nawet w przypadku innych seriali poziom wizualny jest tutaj na wyższym poziomie, ale to nie o popisywanie się budżetem chodzi w "Doctorze Who", choć czasami miałam właśnie takie wrażenie.

Do dziewiątej serii podeszłam z pewną nieufnością. W ósmym sezonie nie widziałam w Dwunastym Doctora. Po prostu nie mogłam jego zaakceptować, z jego grubiańskim zachowaniem i szokującymi tekstami. W tym sezonie widziałam w Dwunastym trochę z Jedenastego, który przodował w zachwycaniu się wszystkimi obrzydliwymi rzeczami i stworami. Jednak wciąż zgrzytało. Doctor... zachowywał się, jak Sherlock, jakby był socjopatą. I nie chodzi tu o to, że nie wszystkie regeneracje Doctora były słodkie i urocze, ale o fakt, że potrafili się zachować w obliczu czyjegoś cierpienia. Lepiej niż ktokolwiek rozumieli znaczenie oraz brzemię czyjeś śmierci. I jeszcze kurczę oliwy do ognia dolewały te przeklęte okulary przeciwsłoneczne.

Relacja Clary i Doctora była na swój sposób słodka, ale i niezdrowa. Doctor zawsze potrzebował osoby, która patrzyłaby na świat trochę inaczej, zwracała uwagę na inne aspekty życia. Doctor potrzebował równie mocno słuchacza, co i przyjaciela. Doctor i Clara byli na pewno bliskimi przyjaciółmi, choć nie ma co tu mówić o miłości romantycznej, to ja uważam, że się kochali na swój sposób. To była chyba jedna z najbliższych relacji z towarzyszem w New Who. A jednak... Clara nie do końca miała dobry wpływ na Doctora, ale o tym już pisałam.

Dziewiąty sezon zaskakująco sięga do dawno porzuconych oraz zapomnianych historii. I to bardzo mi się spodobało. Powrót wątków z dawnych serii i ich dalszy rozwój lub nawet rozwiązanie. Znajdziemy tutaj odpowiedzi na pytania, jak przykładowa tajemnica, kto pukał w drzwi na końcu wszechświata? Po tylu sezonach wspomniano Jacka Harkaway'a oraz Amy i Rory'ego. Cudownie było to wszystko zobaczyć oraz przeżyć.

W tym sezonie gościnie zagrała Maisie Williams (Arya z "Gry o Tron") i nie mogę wyjść z podziwu, jak genialna rola jej przypadła, na co wcale nie wskazywał pierwszy odcinek, w którym się pojawiła. "The Girl Who Died" uważam za wyjątkowo słabe przedstawienie wikingów, zwłaszcza gdy porówna się to z przezabawnym oraz ujmującym przedstawieniem Robin Hooda z poprzedniego sezonu. Serial nie pokazał na co go stać. A potem nadeszła druga, absolutnie genialna część tej historii. To mój ulubiony odcinek w serii. Oprócz "The Woman Who Lived", uwielbiam również "Face the Raven" oraz "Heaven Sent". Ten drugi za bardzo sherlockowy klimat.

"Doctora Who" uwielbiam rówież za zwracanie uwagi na dzisiejsze problemy pod kosmiczną przykrywką, o czym była dwuodcinkowa historia o zygonach, swoista kontynuacja odcinka specjalnego na pięćdziesięciolecie serialu (New Who w tym roku obchodzi swoje dziesięciolecie!), jak również zadawanie widzom takich interesujących, filozoficznych pytań, które nierzadko są niczym uderzenie obuchem w głowę.

Wisienką na torcie jest świąteczny odcinek. Tęskniliście za River Song? Tak bardzo bałam się tego odcinka, ponieważ River jest moją ulubioną postacią. A on okazał się chyba najlepszym odcinkiem świątecznym New Who. Powrót do starego wątku, dużo śmiechu i cholernie dużo smutku. Jeden z najwspanialszych odcinków w serialu. Jestem zachwycona!

Dziewiąty sezon "Doctora Who" oglądało mi się o wiele lepiej niż ósmy. Seria ta składała się z wielu wspaniałych elementów, których się nie spodziewałam, ale nie mam nic przeciwko takim niespodziankom.

Sophie di Angelo

Zobacz również