Sherlock Holmes powraca w kolejnym opowiadaniu Johna Watsona traktującego o sytuacji, która niemal doprowadziła genialnego detektywa na skraj fizycznego i mentalnego załamania.
SPOILERY! DUŻO BRZYDKICH SPOILERÓW! |
Taki koniec roku i początek kolejnego to ja po prostu uwielbiam. Najpierw piękny, odcinek świąteczny "Doctora Who" o mojej ulubionej postaci River Song, a następnie pierwszego stycznia odcinek specjalny Sherlocka, który został osadzony w 'oryginalnym' czasie historii, XIX wieku, wiktoriańskiej Anglii.
W czasie oglądania zastanawiałam się, jak to ze sobą połączą i wytłumaczą, ponieważ opcje były właściwie dwie: John puścił wodze fantazji i napisał opowiadanie osadzone w XIX wieku – w końcu już wiemy, że ma smykałkę do pisarstwa lub… Sherlock się naćpał. Teoretycznie mogli w ogóle tego nie łączyć, ale to Moffat, a jego celem jest, aby kocyki szokowe były niezbędne w czasie oglądania Sherlocka, więc oczywiście to nie była ta milsza, bezpieczniejsza opcja, lecz "mogliśmy" kolejny raz oglądać Sherlocka na haju.
I różnica była upiorna. Jest 'gentleman' Sherlock Holmes z XIX wieku z przylizanymi włosami (na co podobno Benedict cieszył się najbardziej) wyglądający naprawdę smako… ekhm dobrze. I Sherlock z XXI-ego wieku, który wygląda, jakby go przeżuto i wypluto. Nie powinno to nikogo dziwić, ale w porównaniu do końcówki 3-ego sezonu, kiedy – jak się dowiadujemy – już był pod wpływem, aż do momentu lądowania, a następnie odlotów z powodu prawie przedawkowania, to różnica jest kolosalna. Wielkie brawa za charakteryzację.
Jednak nie tylko wygląd Sherlocka zasługuje na wzmiankę. O nie! Powrót do dawnych czasów dał charakteryzatorom spore pole do popisu. Molly Hooper wygląda tak fantastycznie, że dopiero jak napisały do mnie dwie osoby równocześnie „Molly!” (przy okazji dwie Mileny [pozdrawiam serdecznie]), to skojarzyłam, że właśnie oglądam ją na ekranie. Fantastyczny moment! Na wspomnienie zasługuje również fakt, że Holmes w swoim umyśle nie zauważył mimo swojej niewątpliwej przenikliwości, że Hooper jest kobietą, a zauważył to Watson. Fandom od razu doszedł do jednoznacznego wniosku, co to oznacza. Warta wspomnienia jest również charakteryzacja Lestrada – te bokobrody hahaha oraz tytułowej upiornej panny młodej, która technicznie rzecz biorąc, już od dawna panną nie była, ale mimo wszystko wygląda na maksa upiornie z tym makijażem, mówieniem „youuuuuuuuuu”. Mam ciarki. Tak strasznie w „Sherlocku” jeszcze nie było.
Nie zabrakło w odcinku specjalnym i charakteryzacji innego typu, czyli scenografii, która zapiera dech w piersiach. Jak w niektórych odcinkach dziewiątego sezonu "Doctora Who" miałam wrażenie, że ktoś tu się popisuje budżetem, tak tutaj widać, że zielonych nie brakuje (gdzieś mi się rzuciło w oczy, że budżet wynosił 3,5 milionów!!!), jednak wykorzystano je o wiele lepiej, więc nie zabrakło przepięknych scen, jak poniżej prezentowana scena z labiryntem oraz pokojem. Robiący wrażenie moment, w którym Sherlock przegląda wycinki z gazet, które przeczytał na temat sprawy, nad którą pracuje. Takie małe, często subtelne zagrania, które jednak są równie ważną częścią uroku „Sherlocka”, jak aktorzy. Seriale, które zachwycają w taki wizualny sposób mogę wymienić zaiste na palcach jednej ręki.
W specjalnym odcinku oprócz wielu wspaniałych nowych tekstów, dialogów, czy sytuacji znalazły się również klasyczne, ukochane już przez widzów momenty, jak pierwsze minuty, gdy John Watson wraca z wojny, szuka mieszkania i poznaje Sherlocka Holmesa. Sławetny tekst „You're Sherlock Holmes, wear the damn hat”. I parę innych smaczków!
Tylko twórcy „Sherlocka” mogą zrobić odcinek o tym, jak Sherlock analizuje nową, niemożliwą sytuację, którą jest powrót Moriarty'ego – chyba w tym momencie upada teoria, że Sherlock „przywrócił” go do życia, aby nie musieć wyjeżdżać – szuka odpowiedzi i… nie daje jej widzowi. Praktycznie rzecz biorąc ten odcinek był o Moriarty'm - co jest absolutnie cudowne. Przez moment nawet naiwnie wierzyłam, że w końcu wyjaśnią również, jak przeżył Sherlock – odpowiedź „elementarnie, mój drogi Watsonie” - nie wyjaśnili. Teoretycznie bąknął coś o ciele, które załatwiła mu Molly, ale wiecie nie pogardziłabym twardym, logicznym przedstawieniem faktów. I jeszcze dziękuję bardzo za zakończenie odcinka w sposób „No Moriarty nie żyje na 100 %, ale wiem, co teraz zrobi”. ???!!!
Nawet, jeżeli nie żyje, to i tak miło było zobaczyć ponownie Andrew Scott w "Sherlocku". Nieśmiało powiem, że dla mnie przyćmił on tam wszystkie inne postacie (na drugim miejscu był Watson!). Nawet Sherlock nie zawładnął mną w tym odcinku, jak zrobił Moriarty swoim zachowaniem, głosem, słowami. Miałam takie dziwne wrażenie, że jakoś tak nawet inaczej mówił, niż to pamiętam z drugiego sezonu. I trochę nawet szczerze mówiąc go żałuję. Moriarty był przeciwnikiem godnym Sherlocka Holmesa, również nim na swój sposób zawładnął będąc „żyjącym”, niebezpiecznym bytem w jego pałacu myśli, jego wirusem. Przeciwnik z trzeciego sezonu, którego imienia nawet nie pamiętam – tylko to, że jest bratem Madsa [Hannibala hehe] – nie wprowadzał takich emocji do serialu.
Odcinek ten bazuje częściowo na opowiadaniu „Pięć pestek pomarańczy”, a tytuł zaczerpnięto z „Rytuału Musgrave'ów”. Jak to w „Sherlocku” przeplatają się tu elementy z kilku opowiadań, tworząc interesującą adaptację, które pokazuje równocześnie, że pamięta o swoich korzeniach, więc uważni czytelnicy dzieł Arthura Conana Doyle'a dostrzegą tutaj przeniesienie dialogów, bezpośrednio z książki lub przekształcenie elementów na miarę czasu. Wcześniej, w drugim sezonie, pestki pomarańczy były tajemniczymi sygnałami, teraz powróciły do swojej oryginalnej formie. Starano się więc w pewien sposób zachować konwenanse, realność wiktoriańskich czasów; np. wygląd Mycrofta, który nieźle przeraża; lecz z drugiej strony Sherlock nie zachowywał się wcale, jak powinien gentleman. Był sobą, ale poza tym, że trochę mnie to drażniło, to jak najbardziej ma sens, skoro to wszystko i tak działo się w jego głowie.
„Sherlock” ma ponownie powrócić w 2017 roku. Podobno już za 1(,5) roku, ale w przypadku tego serialu dopóki faktycznie nie nakręcą odcinków, nic nie jest pewne (mają wrócić na plan w kwietniu). To chyba naprawdę jedyny serial, który leci sobie, gdy chce. Z jednej strony „Upiorna panna młoda” była smakowitym kąskiem po dwóch latach, a z drugiej… oznacza to, że będzie to jedyny odcinek na 3 lata. JEDEN W CZASIE TRZECH LAT. Odlot. Trochę martwi mnie fakt, że wcale nie subtelnie powiedziano, że Mycroft umrze za dwa lata i jedenaście miesięcy, czyli byłby to koniec 2016 roku/początek 2017. Zapowiedź 4-ego sezonu? I w ogóle Mary była mocno w ciąży na spotkaniu bożonarodzeniowym, a potem kilka dni później na lotnisku nie była? #ktokolwiekwidział #ktokolwiekwie
Podoba mi się feministyczny wydźwięk tego odcinka, ponieważ rozwiązaniem zagadki były kobiety, które miały dość takiego traktowania, lekceważenia, a nawet nadużycia, więc wzięły sprawę w swoje ręce i same sięgnęły po sprawiedliwość. Jestem jednak bardzo ciekawa, którego elementu tej sprawy Sherlock nie mógł dopasować do reszty obrazu. Zwłaszcza, że to wszystko działo się w jego umyśle. W jego pałacu myśli kobiety walczyły o swoje prawa w XIX wieku. Milutko, nie?
W odcinku nie zabrakło przezabawnych momentów, czy genialnych tekstów. Mój ulubiony moment to Sherlock i John posługujący się językiem migowym w klubie gentlemanów Diogenesa. Genialne zachowanie pani Hudson, której nie podobało się, że nic nie mówi w powieściach Watsona, co zaowocowało cudownym przekrzykiwaniem się między nią, a Sherlockiem. Swoją drogą piękny był tekst o tym, że myślał on, że Watson znacząco się poprawił, a tak naprawdę mówił do pustego krzesła, odkąd John wyprowadził się do własnego mieszkania. Scena ze cmentarza, gdy John mówi, że zabiera Mary do domu, a następnie poprawia się i mówi „Mary's taking me home”. I see what you did here and i don't like it, I love it, love it, love it. Niezwykle interesująca jest również scena, gdy Mary udaje klientkę Holmesa i to, co on o niej mówi, że z jakiego powodu się tutaj znalazła. W tym momencie nie mogę nie wspomnieć, jak cudowny jest John w tym odcinku. Szczerzę się sama do siebie na myśl, jaki był uroczy, a momentami nieporadny. Bardzo ważny jest również moment między braćmi Holmes na temat jego „użytkowania” narkotyków, listy wszystkiego, co wziął, zapewnienia, że Mycroft zawsze przy nim będzie. Albo moment, gdy John był zachwycony umiejętnościami Sherlocka i z podziwem mówił o jego pałacu myśli, dopóki Microft mu nie uświadomił, że to nie do końca tak działa. Jak Mary zauważyła, że Sherlock czytał opowiadanie z bloga Johna, o tym jak się poznali. I oczywiście tekst Moriarty'ego „Ugh. Why don't you two just elope, for god's sake” (to elope = uciec, aby się potajemnie pobrać). I tak właśnie powstał fandom Johnlocka.
Jutro, po raz pierwszy, Sherlocka będzie można obejrzeć w polskich kinach. Wściekam się, że jest to CZWARTEK. Ja z tego powodu nie mogę obejrzeć tego odcinka na dużym ekranie, a nawet jeżeli widziałam już dwa razy „Upiorną pannę młodą”, to i tak poszłabym do kina. W weekend epizod będzie można również obejrzeć na polskim BBC Brit, 9-ego stycznia o 23:00 (prawdopodobnie z lektorem).