Tytuł oryginału: An Ember in the Ashes Seria: Ember in the Ashes Tom: 1 Liczba stron: 507 Ocena: 6/10 |
“Są dwa rodzaje przewinień: te, które ciągną cię na dno i czynią bezużytecznym oraz te, które pobudzają do działania.”
Laia jest niewolnikiem. Elias jest żołnierzem. Żadne z nich nie jest wolne.
Laia w momencie, w którym brat najbardziej jej potrzebował, nie była w stanie zrobić nic poza ucieczką. Teraz jednak wie, że musi go ocalić od niechybnych tortur oraz śmierci z rąk Imperium. I musi się śpieszyć. Jej jedynym wyjściem jest szpiegowanie, dla grupy buntowników, jednej z najokrutniejszych osób na świecie - Komendantki rządzącej Czarnym Klifem, w którym szkoli się bezwzględnych zabójców, zwanych Maskami. Jednym z nich, tylko dwa dni przed ukończeniem szkolenia, jest Elias, który nie marzy o niczym więcej niż ucieczka z tego miejsca.
„Imperium ognia” bardzo przypominało mi „Kroniki czerwonej pustyni”, lecz dobra wiadomość jest taka, że akurat pierwszy tom serii „Ember in the Ashes” (czyżby użycie angielskiego tytułu jest zapowiedzią zmian w tej kwestii? Jest to dość ekscytujące!) mi się podoba. W przypadku „Krwawego szlaku” tak nie było. Jednak co naprawdę mnie martwi, to owe uczucie déjà-vu, które ostatnio mnie nie opuszcza, nieważne jaką książkę bym wzięła do ręki… Klejnot? Igrzyska Śmierci! Imperium ognia? Krwawy szlak! W sidłach umysłu? BZRK! I oczywiście raz pojawiła się ta myśl, że to wygląda podobnie, to już porównania nasuwały się same…
Historia w „Imperium ognia” jest opowiedziana z dwóch punktów widzenia: Eliasa oraz Laiy (Niemiecki wydawca postawił na prostotę i właśnie tak nazwał książkę). Niesamowicie trudne do wymówienia imię głównej bohaterki kolejny raz sprawia, że zastanawiam się, czy autorzy tworząc imiona postaci bawią się w grę w stylu „weź pierwsze dwie litery z panieńskiego nazwiska swojej matki i trzy ostatnie z nazwy ulicy, na której mieszkałeś w dzieciństwie” i gotowe… Chociaż Laia (nie Laila, jak to wymawiałam jej imię dopóki koleżanka nie zwróciła mi uwagi, że jest napisane inaczej) to akurat jeszcze lajcik. Są ciekawsze „potworki”.
Narracja książki w pewnej kwestii bardzo mi się podobała. Autorka zręcznie kończyła rozdziały tak, że zwłaszcza w drugiej połowie książki, trzymały w niesamowitym napięciu. To może być dla niektórych irytujące, ale doskonale według mnie nakręcało fabułę i zachęcało mnie do niezwłocznej, dalszej lektury.
1. Imperium ognia 2. A Torch Against the Night |
Za to jeżeli chodzi o narrację samą w sobie, to praktycznie nie ma większej różnicy w stylu między Eliasem i Laią. Bywały momenty, gdy nie można było od razu zorientować się, kto opowiada historię tym razem – dla przyszłych czytelników powiem, żeby zapamiętać sobie, że punkt widzenia zmienia się dokładnie co rozdział i jakby co można patrzeć jeszcze na tytuł rozdziału, który rozwiewa wszelkie wątpliwości. Zwłaszcza na początku książki trochę mnie to kołowało.
Świat przedstawiony w „Imperium ognia” jest mroczny i brutalny - autorka według amerykańskiego wydawcy, wzorowała się na antycznym ustroju Rzymu - oraz zdecydowanie zbyt enigmatycznie opisany. Właściwie gdyby nie legenda, która pojawiła się w końcówce powieści, to czytelnik wiedziałby o całym tle fabuły, tyle co nic. Zostałyby tylko mimochodem wspominane urywki myśli oraz tajemnicze nazewnictwo, które nic nie mówi osobie nieznającej tego świata – co akurat było podobne do „Klejnotu”. Dzięki tej jednej legendzie najważniejszy wątek serii staje się momentalnie realny dla czytelnika, a ja muszę powiedzieć, że bardzo mnie zainteresował, ponieważ uwielbiam takie klimaty. Może nie jest to nic nowego w literaturze ogólnie, ale nie jest to codzienność w tym gatunku dla młodzieży, gdzie więcej jest przyziemnej, okrutnej realności niż folkloru. Tutaj w grę wchodzi coś więcej.
Według mnie „Imperium ognia” brakuje zwyczajnie dopracowania. Jest to historia z potencjałem, zwłaszcza ze względu na wątek związany z mitologią oraz folklorem tego miejsca, ale nie można ukrywać, że brakuje tej opowieści 'dokręcenia' wszystkiego na ostatni guzik, aby pytania bez odpowiedzi zaostrzały apetyt na kolejny tom, a nie sprawiały, że czytelnik czuje się niepewnie w tym świecie, ponieważ nie wie, czy brak wyjaśnień oznacza wątek do rozwinięcia w następnej części, czy jest to niewdawanie się w szczegóły, czym o wiele częściej mi się wydawały częste momenty niewiedzy i krążenia w fabule. Tym bardziej, gdy o wiele więcej uwagi poświęcono wątkowi romantycznemu… niż przedstawieniu tego świata.
„Imperium ognia” nie było książką, która 'rozpaliła' mnie do głębi, jednak czytało mi się ją szybko i przyjemnie. Bardzo chętnie również poznam kolejny tom serii „Ember in the Ashes”, co kiedyś potrafiło być dla mnie zwyczajnie przymusem, lecz teraz nie mam problemu z porzuceniem serii, która mnie nie interesuje lub źle mi się ją czyta, więc fakt, że chcę przeczytać dalszą część tej historii, świadczy pozytywnie o pierwszym tomie.