Miriam Dubini
TOM DRUGI
„Jaskółczy lot”
Przełożyła Kornelia Krzystek
Innocence is what he knows.
Beauty is what she sees.
Edward Scissorshands, Tim Burton
Nie na miejscu
Czym jest ten rodzaj niecierpliwości, który wykazują dłonie pożądające czyjegoś dotyku? Nogi, które chcą nas ponieść daleko stąd? Oczy pragnące zatopić się w innych oczach? Greta czuła, jak owo dziwne napięcie ściska jej gardło. To było męczące, nie umiała tego nazwać, ale i nie potrafiła zignorować.
– Bianchi do odpowiedzi – powiedział jakiś odległy głos.
Greta uświadomiła sobie, że znajduje się w klasie, że właśnie kończyła się lekcja literatury, a ona nie usłyszała z niej ani słowa. Teraz perfidna profesor Moretti pałała żądzą zemsty.
– No to proszę, o czym dzisiaj mówiliśmy? – zapytała, otwierając
dziennik.
Greta spuściła wzrok i oplotła nogami krzesło, jak to miała w zwyczaju. Moretti westchnęła.
– Podaj mi przynajmniej tytuł utworu, który dzisiaj omawialiśmy... wtedy obiecuję, że nie postawię ci kolejnego zera.
Zero, właśnie tyle pozostało w jej pamięci z dzisiejszej lekcji. Emma szybko to zauważyła, opuściła na twarz kurtynę swoich rudych włosów i szepnęła:
– Odyseja.
– Odyseja – powtórzyła Greta.
Moretti popatrzyła na przyjaciółki wzrokiem wyrażającym coś pośredniego między odrazą a litością.
– Dobrze. Jedna poprawna odpowiedź, jeden punkt.
Wpisała 1 do dziennika i zamknęła go pospiesznie, żeby przystąpić do egzekucji Emmy Kildare.
– Kildare, odniosłam wrażenie, że dzisiejszy temat wyjątkowo cię nurtuje.
– Tak, pani profesor.
– Mogłabyś nam w takim razie opowiedzieć o opisanym przez Homera specyficznym uczuciu, które targało Odyseuszem podczas podróży powrotnej do Itaki? To nie powinno być trudne dla ciebie, która tyle podróżowałaś. Może ty też czasem czułaś się... nie na miejscu?
Wypowiedziała te słowa okrutnym tonem, wyraźnie pragnąc wprawić Emmę w zakłopotanie wyborem tematu niełatwego i delikatnego zarazem. Emma nie dała się jednak sprowokować. Eleganckim ruchem odrzuciła włosy na plecy, zerknęła do notatek i tonem prezentera wiadomości rozpoczęła swoją wypowiedź.
– To uczucie to nostalgia, czyli z greckiego tęsknota za domem. To cierpienia spowodowane pragnieniem powrotu do ojczyzny. Ból podróżowania. Gdyby Odyseusz nie czuł nostalgii, prawdopodobnie osiedliłby się na jednej z dwunastu wysp, które napotkał po drodze. On jednak wiedział, że wtedy nigdy nie byłby szczęśliwy.
Emma skończyła, wbijając aroganckie spojrzenie w twarz Moretti, która była zmuszona postawić jej ósemkę.
– To było przynajmniej na dziewiątkę – utyskiwała, kiedy wychodziły ze szkoły.
– Ja bym ci dała dziesięć! – zapewniła Lucia, zeskakując ze schodów.
Greta nic nie powiedziała, tylko pobiegła do swojego roweru i szybko go odpięła.
– Spieszysz się? – zapytała Emma.
– Właściwie nie. Tylko, że... – nie była w stanie wykrztusić więcej.
Wskoczyła na siodełko i spojrzała przepraszająco na przyjaciółki. One wzruszyły tylko ramionami, zdążyły się przyzwyczaić, że są takie chwile, w których Greta musi po prostu zniknąć na swoim rowerze.
– Widzimy się po południu... Musisz nam wszystko opowiedzieć! – uśmiechnęła się porozumiewawczo Emma.
Greta odpowiedziała uśmiechem.
– Dobra – już miała odjechać, ale zatrzymała się i odwróciła. – Dziękuję...
Lucia i Emma patrzyły za nią, jak odjeżdżała, pedałując pod wiatr, który stawał się coraz silniejszy.
Dwie minuty później zdyszana Greta pędziła wzdłuż Tybru. Serce waliło jej mocno, ale nie tylko z powodu wysiłku. To było tak, jakby jej serce, cierpiąc rozłąkę ze swoim bliźniaczym sercem, musiało bić głośniej, żeby dać się usłyszeć. Przynajmniej ucisk w gardle zelżał, znalazła słowo, którego szukała od kilku godzin: nostalgia. Zahamowała i położyła Merlina na nasypie przy rzece. Wyjęła telefon i wysłała wiadomość do Anselma.
TĘSKNIĘ ZA TOBĄ
Wiadomość wyświetliła się na ekranie komórki. Była od Grety. Tylko te trzy słowa, bez podpisu, bez buziek, bez wykrzykników, ale zupełnie wystarczyło, aby serce Anselma wykonało salto. Jego palce natychmiast wystukały odpowiedź.
PRZYJEDŹ
Wyślij. Dobrze, a teraz czekaj.
Serce jak metronom wybijający takt suspensowej muzyki.
Czekaj.
Oczy zaskoczone ogromem przestrzeni, odległości, która dzieli je od jej oczu.
Czekaj.
Puls, który przyspiesza, bo biegnie do czegoś, co go obezwładnia. Do czegoś, co nazywa się „my”.
Poczekaj jeszcze.
Potem wreszcie nadjeżdża. Rozgrzana słońcem, schłodzona wiatrem. Zeskakuje z siodełka i go obejmuje. On kładzie jedną dłoń na jej plecach, drugą na żebrach, pieści i tuli, kołysząc w tym jedynym miejscu, w którym oboje pragną osiąść. Podróż już nie boli, bo wreszcie widzą ląd. Odnaleźli dom.
Wiatrak nad warsztatem drgnął. Podmuch, potem następny. Anselmo powoli otworzył oczy, jak po długim śnie, i uniósł głowę znad ramienia Grety.
– Jaki ma kolor? – zapytała go.
– Żółty.
– Jedziemy za nią!
Oboje wsiedli na rowery i bezszelestnie wślizgnęli się na ulicę. Anselmo z przodu, wskazywał drogę, oczy utkwione miał w górze. Greta za nim, obserwowała każdy jego ruch, aby utrzymać kierunek, dać się prowadzić niewidzialnej nici w jego oczach. Nagle drogę zajechał im samochód, Anselmo musiał ostro hamować. Greta go wyprzedziła, pojawiając się niespodziewanie w jego polu widzenia. Wtedy na niebie coś się zmieniło. Zupełnie jak tego dnia, gdy horyzont stanął w płomieniach. Drobna sylwetka Grety zatrzymała się. Czekała na wskazówki.
– Wszystko w porządku? – zapytała.
Anselmo z niepokojem przyglądał się żółtej wstędze. Stawała się coraz cieńsza, aż zniknęła zupełnie niczym strzępek dymu. Nie było jej. Droga do kolejnej wiadomości przestała istnieć. Jakby wyparowała.
– Co się dzieje? – chciała wiedzieć Greta.
Anselmo, oszołomiony, wpatrywał się w niebo, wiatr wciąż wiał, ale nigdzie nie było śladu kolorowego światła wskazującego kierunek zagubionej wiadomości. Firmament pozostawał nieruchomy jak pustynia.
Był zdezorientowany, nigdy wcześniej mu się coś takiego nie przytrafiło. Nie wiedział, dokąd jechać.
Stał nieruchomo. Oddychał głęboko, próbując w powietrzu znaleźć wskazówki, ale zobaczył tylko jej usta, purpurowy obłok w niknącym blasku popołudnia.
– Anselmo? – powiedziały usta.
Greta podeszła bliżej, odsłaniając horyzont.
Coś pojawiło się w głębi ulicy, drżało lekko obok jednego z budynków. Wstęga. Ledwie widoczna, niczym zjawa, ale wróciła.
– Nie, to nic – zapewnił. – Chodź.
Puścili się w dół stromym zjazdem, goniąc ulotny blask sygnału. Rowery nabrały szybkości i euforia na chwilę przepędziła zmartwienia Anselma, ale tylko na moment. Zaciskając palce na hamulcach, próbował zdusić przerażającą myśl. Kiedy oderwał wzrok od nieba, żeby spojrzeć na Gretę, wstęga zniknęła. Zupełnie jak w jednej z jego notatek sprzed kilku dni, zainspirowanej pewną myślą, której wtedy jeszcze nie rozumiał.
– Powietrze chroni swoich posłańców, pozwalając im dostrzec wiatr i subtelne zmiany kolorów. Jednak kto oderwie wzrok od nieba, nie zobaczy go już nigdy więcej – wyszeptał do siebie.
Wtedy po raz pierwszy w życiu zaczął się bać. Zwolnił, zaciskając palce na hamulcach. Pusto. Wstęga zniknęła. Tym razem nie pozostawiła po sobie już nawet tego nikłego poblasku, który wcześniej widział. Anselmo zdecydował, że zatrzyma się u stóp wzniesienia. Potem zastanowi się co dalej. Może powinien opowiedzieć o tym Grecie, może ona pojawiła się jego życiu właśnie po to. Tajemnice, zwierzenia, to rzeczy wymagające spokoju, inne niż rowerowe zjazdy na złamanie karku. Zahamował gwałtownie i poczekał, aż dziewczyna do niego dołączy.
– Greta...
– Tak?
Popatrzył na nią poważnie. W jej oczach czaił się cień lasu. Zatracił się w jego zieleni.
– Słuchaj... Ja...
Za ich plecami zaryczał motocyklowy silnik. Greta odwróciła się w tamtym kierunku i nagle jej oczy pociemniały. Motor przemknął tuż obok, zmuszając ich do odskoczenia na chodnik. Zatrzymał się kawałek dalej. Emiliano podniósł szybkę kasku i wbił w Anselmo rozwścieczone spojrzenie.
– Gdzie ją znalazłeś!
To nie było pytanie, tylko warknięcie rozjuszonego zwierzęcia, które właśnie odkryło na swoim terytorium intruza. Anselmo przesunął Gretę za siebie i odpowiedział pytaniem.
– Co takiego?
– Broszkę.
Nie miał pojęcia, o czym ten drugi mówił.
– Była w paczce – syknął Emiliano.
Był pewien, że chłopak wiedział, co mu dał trzy dni temu pod Koloseum, ale teraz, widząc jego niepewne spojrzenie, zdał sobie sprawę, że się mylił. A on nie znosił popełniać błędów.
– A więc to była broszka – upewnił się Anselmo.
Emiliano zsiadł z motoru i podszedł do swojego przeciwnika; ich twarze dzielił już tylko włos. Chciał wiedzieć.
– Gdzie ją znalazłeś?
– W autobusie. Ktoś ją zostawił pod siedzeniem.
– Jaja sobie ze mnie robisz?
Na to pytanie nie było dobrej odpowiedzi.
– Odczep się, już ci powiedział, co wiedział – wtrąciła się Greta.
Emiliano nawet nie spojrzał na nią. To było niemożliwe. Wciąż wbijał w Anselma pełen wyczekiwania wzrok.
– Znalazłem ją dzień wcześniej, zanim cię poznałem – wyjaśnił rowerzysta. – Nie wiem, kto ją tam zostawił.
Mówił prawdę i o tym wiedział, jednak Emiliano nie szukał szczerości. Szukał winnego. I chciał go ukarać. Zacisnął pięści. Stawy zatrzeszczały nieprzyjemnie, mięśnie zesztywniały mu aż do samych łokci. Nerw u podstawy czaszki zapiekł boleśnie. Greta spojrzała chłopakowi w oczy i dostrzegła zapadający w nich mrok, który natychmiast rozpoznała.
Wściekłość.
To nie była zwykła złość spowodowana czyimś błędem czy obelgą. To była matka wszystkich gniewów, pojawiała się bez powodu, nie miało znaczenia, co ktoś powie czy zrobi, ona po prostu tam była i już. Jak odbezpieczony granat, który za chwilę zniszczy wszystko wokół i nic się już na to nie poradzi. Jednak póki nie wybuchnie, masz czas, żeby odrzucić go daleko od siebie. Bardzo daleko. Najdalej jak się da.
Emiliano zrobił krok w tył i podniósł pięść gotową do ataku. Musiał pomścić wyimaginowaną krzywdę z przeszłości na człowieku, który nie ponosił za nią winy. Ale za tym człowiekiem stała Greta.
Skoczyła do przodu i otwartymi dłońmi odepchnęła go do tyłu. Daleko. Jak najdalej.
– Masz stąd zniknąć.
Emiliano opuścił pięści, ale się nie ruszył.
– Nie waż się mnie dotykać. Nigdy więcej nie waż się mnie dotknąć! – wysyczał z pogardą.
Greta znowu skoczyła w jego kierunku, jakby nie usłyszała ani jednego słowa, ale czyjeś ramię objęło ją w talii, przytrzymując na miejscu.
– Wystarczy. Uspokójcie się – powiedział Anselmo.
Ilość stron: 200
Oprawa: twarda
Autor: Miriam Dubini
Tłumaczenie: Kornelia Krzystek
ISBN: 978-83-63579-19-7
Format: 145 x 195
Data wydania: Czerwiec 2013
Cena: 34zł
TĘSKNIĘ ZA TOBĄ
Wiadomość wyświetliła się na ekranie komórki.
Była od Grety. Tylko te trzy słowa, bez podpisu, bez buziek, bez wykrzykników,
ale zupełnie wystarczyło, aby serce Anselma wykonało salto. Jego palce
natychmiast wystukały odpowiedź.
PRZYJEDŹ
Greta ma wyścigówkę i dom, który zbyt często bywa pusty.
Nie lubi mieć z górki, nie znosi szkoły, za to uwielbia pędzić z wiatrem i
kocha Anselma. Jest nieuchwytna i zachwycająca jak obłoki na niebie.
Emma jest Holenderką i jeździ na holenderce, sama jest
piękna, jej rower już mniej. Mieszka we wspaniałej willi w centrum Rzymu. Ma
czwórki z włoskiego, matkę dbającą o pozory i kilka krzywd do wybaczenia.
Lucia ma wielką rodzinę i dziecinny rower w kropki i
kwiatki. To Sciagalle go tak dla niej wymalował, piętnastoletni artysta,
najbardziej osobliwy z nich wszystkich.
Trzy przyjaciółki razem w jednej klasie i razem w warsztacie Anselma. Odnawiają
swoje rowery snując marzenia o tym, co je jeszcze czeka. Anselmo potrafi
odczytać przyszłość pisaną światłem na wietrze. Niestety, kiedy jego wzrok
napotyka oczy Grety, wszystko rozpływa się w największej tajemnicy świata. To
miłość.