Sophie & Bucherwelt
  • Strona główna
  • O mnie
  • Współpraca
  • Recenzje
    • Autorami
    • Tytułami
    • Filmów i seriali
  • Przeczytane
    • 2012-2017
    • 2018
  • Kolekcja Ricka Riordana
  • Różne
    • Zdobycze
    • Must have
    • Miesiąc z...
    • Jak zacząć blogować?
    • Oceny
Pewna niepisana zasada głosi: "Nie chcesz spoilerów? To trzymaj się z daleka od Tumblr'a, kiedy coś oglądasz." Zwłaszcza, gdy chodzi o dopiero co opublikowany w całości sezon. I do od Marvela. Dzielnie więc nie wchodziłam na Tumblr'a w czasie oglądania pierwszego sezonu, genialnego serialu "Jessica Jones". Jednak po finale, pierwsze co zrobiłam, to kliknęłam wyszukiwanie po hashtagu Kilgrave, aby dostać się do najpiękniejszych gifów, jednak znalazłam coś zupełnie innego. Coś, co sprawiło, że z emocji nie mogłam potem zasnąć. 
River rzecze prawdę, pod tym obrazkiem dużo spoilerów z Jessici Jones.
"Jessica Jones" to nowy serial Marvela, który opowiada o byłej superbohaterce, która zmaga się ze stresem pourazowym. Na początku nie do końca wiadomo, co go spowodowało. A właściwie kto. Wiemy tylko, że ma to coś związanego z tym tajemniczym fioletowym światłem i mamrotaniem ulic. Fioletowy zostaje chyba od dzisiaj moim ulubionym kolorem (pisząc o serialu z Julią, używamy serduszek tego właśnie koloru).
Poniższe gify oraz obrazki z tumblr.com
Szybko wychodzi na jaw, że demonami z przeszłości Jessici, a właściwie demonem jest Kilgrave, który rzekomo zginął w wypadku autobusu, ale jednak przeżył i jest bardzo, bardzo zły na Jessicę, która zostawiła go na pastwę losu. I okazuje to na swój własny, chory sposób.
Kilgrave jest villainem, czarnym charakterem i bez żadnego ściemniania powiem, że jest również prawdopodobnie najstraszniejszym, najbardziej przerażającym osobnikiem, jakiego kiedykolwiek widzieliście. Zwłaszcza w uniwersum Marvela. To nie jest facet, który chce przejąć władzę nad światem. Nie chce też zniszczyć ludzkości. W tym już jest wyjątkowy, a jeszcze przecież nie wspomniałam, co potrafi i jak to wykorzystuje.
Zebediah Killgrave, czy też Purple Man, jak brzmi jego komiksowy przydomek włada ludźmi poprzez mowę. Robią dokładnie wszystko, co im powiem. Czują, co im każe. Zdradzają mu swoje najgłębsze myśli oraz emocje. Wystarczy, że oddychają tym samym powietrzem, a już są w jego władzy. Jedną z jego ofiar była właśnie Jessica. Zafascynowała Kilgrave'a z powodu swojej mocy, super siły, a on uczynił z niej swoją marionetkę na długie miesiące.
Właściwie w serialu nie pokazano wiele z ich przeszłości. Jessicę poznajemy rok po ucieczce od Kilgrave'a. Jest scena, którą w kółko pokazywano, a która swoją drogą według mnie wygląda sztucznie - mam na myśli moment, w którym Kilgrave zostaje uderzony autobusem. Następnie pokazany zostaje moment, w którym się poznają oraz scena z dachu, która ma dwie wersje. Oczywiście, jeżeli oglądaliście serial, a więc czytacie ten post, to wszystko już wiecie. Piszę to wszystko, aby to sobie po prostu poukładać w głowie.
Kilgrave nie jest dobrą osobą. Zabija ludzi - nigdy osobiście, ale wystarczy, że rzuci hasło, a ludzie sami pragną się zabić, czy zrobić cokolwiek innego. Miał wszystko, czego chciał. Wystarczyło tylko powiedzieć. Następnie spotkał Jessicę, którą również tak wykorzystywał. Według niego był to związek, miłość. Jest jedyną rzeczą, przepraszam osobą, której pragnie. Jessica nie miała jednak wyboru i robiła wszystko, co jej powiedziano - zaczynając od zdradzania informacji o sobie, a kończąc na tym, że była gwałcona. Tak, Kilgrave jest porywaczem oraz gwałcicielem. Jessica nie była jednak jedyna...
Kilgrave jest dla mnie najlepszym czarnym bohaterem. Doskonałym villainem. Jest zły do szpiku kości, przerażający, sądzi, że to co robi jest usprawiedliwione, że robi to w imię miłości. I absolutnie uwielbiam tę postać, co prowadzi mnie do tego, co tak bardzo mnie zdenerwowało, jak weszłam na tumblr'a, aby sprawdzić, co inne osoby, które kochają Kilgrave'a tam dodały, a tam okazało się, że rozpętał się tam prawdziwy shitstorm.

Co drugi post ochrzaniał innych. I to w jaki wyrafinowany sposób! Ktokolwiek pisał, że uwielbia Kilgrave'a od razu tłumaczył się, że nie popiera jego akcji, nie tłumaczy jego zachowania, nie popiera gwałtów, nie shipuje go z Jessicą. Co czwarty post naskakiwał na takich ludzi, że i tak tak robią (ja nie widziałam ani jednego takiego postu, same tylko oskarżenia). Kolejne osoby skarżyły się na to, że oglądanie "Doctora Who" nigdy nie będzie takie samo, że David Tennant będzie im się śnił po nocach w koszmarach. Najlepsze są jednak posty, w których ludzie gulgotają o tym, że jak można w ogóle lubić Kilgrave'a, kiedy jest taki wspaniały bohater, jak Luke, a nie lubcie go, bo jesteście rasistami.
ŻE CO TU SIĘ DZIEJE?

Jak można porównywać te role Davida Tennanta? Jak można wspominać w ogóle o Dziesiątym Doctorze w kontekście do Kilgrave'a? Wiecie co, jakbym ja była aktorką, zagrała kultową rolę - jaką jest właśnie Doctor, a potem każdy by porównywał do tej roli, do wystąpienia w czymś zupełnie innym i pisał, że to "zniszczyło" jego spojrzenie na Doctora, to bym się chyba załamała. HELOŁ! Jak można porównywać szczeniaczka do rekina? Bo to ten sam aktor? Nawet argument, że ma podobną mimikę jest inwalidą, ponieważ absolutnie tak nie jest. David Tennant jest tak wybitnym aktorem, że bardziej realistyczny w roli Kilgrave'a nie mógł już by być. Źle mu z oczu patrzy, a do tego to jego zadowolenie z siebie. Ta satysfakcja. Czy scena, w której woła Jessicę, że ma się dreszcze i ciarki oglądając go w tej roli. Kolejny argument jest taki, że powiedział "well" w ten sam sposób, co Doctor. Nie no, ten sam aktor, z brytyjskim akcentem - a właściwie szkockim, powiedział tak samo słowo w dwóch różnych serialach. Gdybym robiła face palm za każdym razem, gdy miałam ochotę, to chyba miałabym twarz całą w siniakach.
Uwielbiam Davida Tennanta w tej roli. Mogłabym od tej chwili oglądać go tylko i wyłącznie, jak złego bohatera. Zastanawiam się, jak ktoś z takim talentem jeszcze nie dołączył do tych najsławniejszych Brytyjczyków. Każdy fragment Jessici, w którym się pojawiał oglądałam dwa razy. Najpierw słuchałam, a następnie tylko obserwowałam jego mimikę, gestykulację, mowę ciała. Bycie tak diabelsko doskonałym aktorem powinno być zakazane.
Mój osobisty post na tumblrze, który podbija świat.
Ja wszystkie smaczki, nawiązania do "Doctora Who" osobiście uważam za genialne. Jessica, która "potrzebuje doctora". Powyższa scena, która tak bardzo nasuwa wspomnienie podobnej z Doctorem. Polecenie, aby zabrać Kilgrave'a do "doktora, któremu ufasz". Zamierzone czy nie, miało swój urok. Były i takie sceny, które doprowadzały do wybuchów śmiechu, czy nawet zamieniania się w kisiel, a co! David Tennant dodawał takiego właśnie uroku villainowi!

Czy to ten moment, w którym powinnam się tłumaczyć? Kocham Kilgrave'a. I tyle. Nie ma ale, ponieważ, dlaczego. Czy jakby był inny aktor, to wpłynęłoby to na mój odbiór postaci? Może. Czasami kibicuję bohaterom, herosom naszego świata w ich misji, a innym razem ubóstwiam villainów i czekam na śmierć bohaterów (nadaremno, ale zawsze można sobie pofantazjować). Bywa i tak, że ani mnie to grzeje, ani ziębi. Czy mam się tłumaczyć, dlaczego jestem za Khanem w "Star Trecku", czemu kocham Evil Queen z OUAT, nawet gdy morduje i wyrywa serca (że nie wspomnę o Rumpelu, czy Wicked Witch z tego samego serialu)? Mogłabym mnożyć przykłady bez końca. Nie uważam, że ktokolwiek ma obowiązek się tłumaczyć. A jeżeli ma ochotę shipować Jessicę z Kilgrave'm, z Lukiem, czy innymi bohaterami, to droga wolna. O to chyba chodzi w fan fiction. Można zmienić wydarzenia, stworzyć własną wizję, która nam odpowiada. Niektóre są chore, ale taki tego urok.
Jest i ciekawa kwestia: moment, w którym Kilgrave stracił kontrolę na Jessicą, gdy zabiła ona Revę i odeszła od niego. Szkopuł jest taki, że faktycznie powiedział do niej - Jessici - aby się nią, Revą zajęła. Nie zabiła, nie skrzywdziła. Jessica tak to zinterpretowała i wybrała pchnięcie jej w serce z użyciem swojej mocy. To intrygująca, rozbudzająca emocje scena. I ten głos Davida. Mam ciarki. Dodam jednak, że to sam w sobie słabo rozwinięty wątek. Zmarnowany. Tak wiele tajemnic skrywała przeszłość i ledwo ją liźnięto! Skąd Reva, akurat Reva, o tym wiedziała? Co doprowadziło do niej Kilgrave'a, co sprowadziło ich w tę noc do tych opuszczonych magazynów? Dlaczego dyskietka była akurat tam? Tak wiele rzeczy ładnie, logicznie łączyło się w całość, a tutaj takie luki!

Serial mógł skończyć się w tylko jeden sposób - śmiercią Kilgrave'a lub straceniem przez niego mocy. Zakończenie jest okropne, ale rzuciłam się w stronę internetu, aby odkryć, że w komiksach Kilgrave'a nie tak łatwo się pozbyć. Nie wspominając o tym, że gdy uderzył w niego autobus, co uszkodziło mu nerkę, to przeżył on bez znieczulenia przeszczep tego narządu, obserwując lekarza, który wykonywał operację. Nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić.
Skąd te moce, zapytałby kto. Jeżeli chodzi o Marvel, to odpowiedź jest tylko jedna = eksperymenty na dzieciach. Są dwie wersje, wersja Kilgrave'a oraz jego rodziców, która wydaje się nie do końca prawdziwa, a to z powodu tego, że prowadzono w tym samym czasie, równolegle, eksperymenty na innych dzieciach. Eksperymenty brutalne, bolesne, wręcz nieludzkie. Kiedy objawiła się moc u Kilgrave'ie, który naprawdę ma na imię Kevin, jego rodzice dali nogę z kasą, zostawiając samotnie dziesięciolatka. I ten dziesięciolatek swoją mocą wymagał od ludzi opieki, jedzenia, miłości, pieniędzy, aby przeżyć.
Ukształtował się więc człowiek, który nie ma pojęcia, co jest dobre, a co złe. Doskonale widoczne jest to w momencie, gdy Jessica zabiera go do domu, gdzie mężczyzna przetrzymuje swoją rodzinę na muszce spluwy. Co robi Kilgrave, gdy jego mocą facet zostaje unieruchomiony, a matka z dwójką dzieci uratowana? Każe mu wsadzić sobie lufę do ust, ponieważ "będzie tylko zużywał podatki, nie jest ważna częścią społeczeństwa". Jessica powstrzymuje go słowami, że nie jest to jego decyzja. Kilgrave informuje ją potem, że nie może być bohaterem bez niej. Po cichu liczyłam na to, że twórcy pójdą w tym kierunku. Jakie to byłoby zarazem przerażające oraz zabawne. Jakże ciekawe byłoby obserwowanie ich relacji na takim gruncie, zwłaszcza gdy na temat przeszłości pokazano tak niewiele.

Jest jednak jak jest. Zakończenie, choć można powiedzieć przewidywalne, to nie było przeze mnie pożądane. David Tennant jest tak genialny w swojej roli, że przyćmił absolutnie wszystkich innych aktorów, to losy jego postaci najbardziej mnie interesowały oraz obchodziły, najbardziej je przeżywałam. Czasami ledwo było widać w tym fioletowym blasku bijącym od Kilgrave'a innych bohaterów tej opowieści. Mogłabym opisać z dokładnością każdą scenę, która mi się spodobała, aby zwrócić uwagę, co w niej jest genialnego - poza oczywiście samym Davidem Tennantem, choć to jego zasługa.

O tak, Kilgrave to zdecydowanie mój najukochańszy, najbardziej przerażający czarny charakter.
Podziel się
Liczba stron: 319
Ocena: 7/10

Po dwóch latach w Chinach - o czym możecie przeczytać w książce "Chiny od góry do dołu" - Marek Pindral spędził trzy lata w Omanie leżącym na Półwyspie Arabskim. Swoje doświadczenia oraz przeżycia zebrał w książce "Oman - W cieniu minaretów". Jego podróż zaczyna się na lotnisku w Monachium i prowadzi przez naprawdę nieoczekiwane miejsca oraz historie.

Integralną częścią książki są fotografie autorstwa Marka Pindral. Przede wszystkim widzimy na nich ludzi - mieszkańców Omanu. Ponownie zabrakło mi jednak podpisów. To bardzo przyjemne, gdy czytam o kopule budowli, która miała być niebiesko-biała, a okazała się być brązowo-biała, a następnie przewracam kartkę i widzę ją na zdjęciu. Bywało jednak i tak, że nie miały one większego związku z treścią książki, więc po prostu nie miały również tak wielkiego oddziaływania. Jakość niektórych zdjęć jest taka sobie, choć są i fotografie naprawdę mocne - autor opisał rytualny ubój zwierząt i gdy przerzuciłam kartkę, faktycznie to zobaczyłam...

"W cieniu minaretów" to książka wydana mimo wszystko bardzo ładnie. Mamy tutaj twardą okładkę, które to zaczynam coraz bardziej lubić. Sprawia ona, że książka wygląda solidnie (oraz tyle waży). Jest tutaj naprawdę dużo kolorowych fotografii zrobionych przez autora, a dodatkowo każda strona z tekstem jest ozdobiona na marginesie szlaczkiem, który nadaje całości takiego arabskiego smaczku.

"W cieniu minaretów" opowiada według mnie bardziej o ludziach, omańczykach, ich kulturze, zwyczajach, codziennym życiu oraz typowych zmaganiach, niż o samym Omanie. Pamiętam, że w "Chinach od góry do dołu" było sporo opisów oraz historycznych ciekawostek. Tutaj oczywiście Marek Pindral również opisuje odwiedzane miejsca, czy sięga do historii regionu, ale w o wiele mniejszym stopniu. Jest tutaj więcej opowieści, życiorysów oraz przemyśleń autora.

Z różnych względów można powiedzieć, że jest to książka "na czasie". Opowiada o Omanie - muzułmańskim kraju, jego mieszkańcach, ich religii, poglądach, zachowaniu i przede wszystkim podejściu do obcych. Czytałam książkę z ogromną ciekawością i dowiedziałam się wielu interesujących rzeczy na wyżej wymienione tematy. Wiele z nich było sporym zaskoczeniem. Marek Pindral często zwraca uwagę na luki w myśleniu omańczyków oraz podkreśla zachowania, które wcale nie świadczą o religijności danych osób, która jest rzekomo bez skaz. Autor nie boi się poruszać niewygodnych tematów, dotyczących okaleczania kobiet, czy stosunków przedmałżeńskich. Jego rozmówcy potrafią powiedzieć zadziwiające rzeczy, choć nie zawsze prawdę, ale wszystko i tak wychodzi na jaw w pewnym momencie.

Marek Pindral nie poprzestał tylko na relacjach z rozmów. Książka pełna jest przemyśleń autora na poruszane tematy. Zawiera myśli, które nasunęły mu się w trakcie rozmowy, czy te które już od dawna nie dawały mu spokoju. Można powiedzieć, że trochę jest w tej opowieści filozofii. Czyta się to jednak naprawdę dobrze i zapewnia ciekawe tematy do przemyśleń.

"Oman - W cieniu minaretów" to kolejna udana książka Marka Pindrala, której tematyka wydaje się być obecnie szczególnie ciekawa. To nie jest przewodnik. To nie jest dziennik. To na pewno nie jest sucha relacja z trzech lat spędzonych na Półwyspie Arabskim. Marek Pindral mieszkał wśród tubylców, uczestniczył w ich obrzędach, modlił się z nimi w meczetach, słuchał i obserwował oraz obierał ścieżki, których nie odnajdą turyści.
Podziel się
Tytuł oryginału: The Eye of Minds
Seria: Doktryna śmiertelności
Tom: 1
Liczba stron: 381
Ocena: 7/10
Michael był zwykłym użytkowaniem sieci, graczem, który jak każdy marzył o dotarciu do Głębi Życia w swojej rozgrywce. Jednak wykonując kolejne zadanie w celu zdobycia punktów wplątuje się w intrygę kolosalnych rozmiarów. Zostaje mu postawiony wybór - albo podejmie się niemożliwego do wykonania zadania i skorzysta ze swoich hakerskich umiejętności albo ucierpią jego bliscy. Michael nie mając wyjścia wraz z dwójką swoich przyjaciół, podejmuje się ryzykowanej misji.

Przez chwilę zapomniałam nawet, że czytam nową książkę Jamesa Dashnera i ubzdurałam sobie, że "W sieci umysłów" jest autorstwa Micheala Granta i nawet stwierdziłam, że to dziwne, że pisarz nazwał po sobie głównego bohatera. Stało się tak, ponieważ "W sieci umysłów" skojarzyła mi się z moim ukochanym "BZRK". Na szczęście w tym przypadku było to dobre skojarzenie, ponieważ ci autorzy wykreowali zupełnie inne historie, które bardzo polubiłam z różnych od siebie powodów. "W sieci umysłów" jest skierowane do młodszego czytelnika, dlatego nie ma w sobie tego okrucieństwa i brutalności z "BZRK" (które ma nawet z tyłu okładki ostrzeżenie o tym). Choć i tak mimo młodego wieku bohaterów potrafi być naprawdę ostro i nie zabrakło w "W sieci umysłów" mocnych scen.

Zaskakujące, szokujące zakończenie jest bardzo w stylu Jamesa Dashnera. Takie, która sprawia, że nabiera się gwałtownie powietrza, gdy wszystkie elementy układanki wskakują na swoje miejsce. Układanki, o której istnieniu - co trzeba dodać - nie do końca czytelnik zdawał sobie sprawę i zaczyna się od razu zastanawiać, gdzie przeoczył wskazówki... Oczywiście nie brak w "W sieci umysłów" i przewidywalnych wątków. Czasami po prostu czytelnik wie, że fabuła musi pójść w takim, a nie innym kierunku. To jasne jak słońce. Choć oczywiście nie wszystkie fakty, czy zwroty akcji są od razu znane. Ja jednak nie spodziewałam się zupełnie takiego zakończenia i odzyskałam swoją wiarę w autorów, że potrafią oni wciąż stworzyć intrygi, których nie rozgryzę na wstępie. I tą cechą odznaczają się dla mnie naprawdę dobrzy autorzy, jak James Dashner.
Doktryna śmiertelności - James Dashner
1. W sieci umysłów
2. The Rule of Thoughts
3. The Game of Lives
Wizja przyszłości, która zostaje zdominowana przez technologię, staje się coraz bardziej popularniejsza, a ja nie wiem, czy na pewno mnie takie historię właśnie pod tym względem interesują. Niedawno czytałam przecież "Aplikację", która poszła co prawda w innym kierunku, ale utrzymana jest w podobnym tonie. Nie wiem jeszcze, czy taki rodzaj science fiction przypadnie mi do gustu. Mogę za to powiedzieć, że obie książki należą do tej ciekawszej połowy gatunku.

Powieść "W sieci umysłów" napisana jest w trzeciej osobie, jednak akcja opowiedziana jest przede wszystkim z punktu widzenia Michaela, choć głównych bohaterów mamy tradycyjnie troje. Trio przyjaciół - dwóch chłopców oraz dziewczyna. Michael to niezwykle inteligenty chłopak, Bryson to wesołek grupy, pewien siebie żartowniś. Jest i łagodna, delikatna Sara. To przyjemni bohaterowie, choć równocześnie słabo wykreowani. Czytelnik nie przywiązuje się do nich w takim stopniu, jak np. do Thomasa z "Więźnia Labiryntu". Miło się o nich czyta, kibicuje się im i w pewnym stopniu przejmuje się ich losem. I to tyle. 

"W sieci umysłów" to według mnie seria skierowana do młodszego czytelnika, jednak nie dzieci, a raczej młodzieży gimnazjalnej, może licealnej, a to ze względu na wiek bohaterów i to specyficzne ugrzecznienie ich relacji. Jest to książka delikatniejsza niż "Więzień Labiryntu", który nie bawił się w subtelności, choć jestem też pewna, że fani trylogii chętnie poznają drugą serię Jamesa Dashnera. Ja właśnie dlatego sięgnęłam po historię Michaela i nie żałuję tej decyzji.
Podziel się
Sophiegram
W zeszłym tygodniu mogliście obejrzeć recenzję pierwszego tomu nowej serii Ricka Riordana "Magnus Chase i bogowie Asgardu", a dzisiaj możecie zdobyć egzemplarz "Miecza Lata" na własność w pierwszym konkursie, który organizuję poprzez kanał! Dajcie się oczarować tej magii!


Regulamin:
1. Organizatorem konkursu jest właścicielka bloga "Książki są zwierciadłem duszy..." znajdującego się pod adresem http://bucherwelt.blogspot.com/.
2. Konkurs trwa od 21 listopada (dzisiaj) do 5 grudnia 2015 r. do północy. Wszelkie późniejsze zgłoszenia nie będą brane pod uwagę.
3. Wyniki zostaną ogłoszone w przeciągu 7 dni od zakończenia konkursu w tym poście.
4. Sponsorem nagrody w konkursie o wartości 39,90 zł (słownie trzydzieści dziewięć złotych dziewięćdziesiąt groszy) jest wydawnictwo Galeria Książki, za co pięknie dziękuję! Nagrodą jest jeden nowy egzemplarz książki "Miecz lata"  z serii "Magnus Chase i bogowie Asgardu" autorstwa Ricka Riordana.
5. Zasady konkursu:
a) w czasie wyszczególnionym w punkcie 2 należy napisać w komentarzu pod filmikiem odpowiedź na podane poniżej zadanie konkursowe;
b) w konkursie mogą brać osoby zamieszkałe na terenie Polski i Niemiec;
c) wraz z zgłoszeniem proszę o napisanie tutaj adresu e-mail;
d) jeżeli posiadacie blog/fanpage byłabym wdzięczna za podlinkowanie konkursu;
6. Zadanie konkursowe:
Napisz, jakie jest według Ciebie idealne imię dla głównego bohatera lub bohaterki serii książkowej.
Forma odpowiedzi jest dowolna; może to być tylko krótkie zdanie, rysunek, grafika, filmik, co tylko zapragniecie! Wiem, że potraficie na proste pytania odpowiadać w bardzo kreatywny sposób!
7. Prawo do składania reklamacji, w zakresie niezgodności przeprowadzenia konkursu z regulaminem, służy każdemu uczestnikowi w ciągu 7 dni od daty wyłonienia laureata. Można je zgłaszać na mojego maila: nicole.k@poczta.onet.pl.
8. Zastrzegam sobie prawo do zmiany regulaminu w dowolnym momencie, o czym uczestnicy konkursu zostaną poinformowani.

Powodzenia! Niech bogowie zawsze Wam sprzyjają!

WYNIKI KONKURSU!
Dziękuję wszystkim za wyczerpujące oraz zdecydowanie kreatywne odpowiedzi. Miałam ogromny problem wybrać tylko jedną osobę! Jest nią...

GREEN TOOTH

Gratuluję! 
PS. Niedługo kolejne konkursy!
Podziel się
Tytuł oryginału: Playlist for the Dead
Powieść w jednym tomie
Liczba stron: 271
Ocena: 6/10
Kup teraz
Następnego dnia po feralnej imprezie Sam idzie pogodzić się ze swoim najlepszym przyjacielem. W końcu zawsze to on pierwszy wyciąga dłoń na pojednanie. Znajduje go w łóżku i nie może go dobudzić. Przypadkiem strąca z szafki nocnej puste pudełko po tabletkach, które stało tuż obok pustej butelce po wódce. To co się stało jest zbyt przerażające, aby chociażby o tym pomyśleć. Hayden zostawił jednak dla Sama wiadomość, przyklejoną do pendrive'a: "Posłuchaj, a zrozumiesz".

Czytając "Playlist for the Dead" nie zapomnijcie posłuchać piosenek, które pojawiają się na początku każdego rozdziału. Zapewniam Was, że nie jest to zwykły frazes, ponieważ ja zaskakując samą siebie włączyłam Spotify, znalazłam po tytule książki playlistę, położyłam komórkę obok siebie i słuchałam kolejnych utworów. Zazwyczaj były one idealnie dobrane do długości rozdziału tj. czasu jego czytania. Czasami włączałam utwór drugi raz, a rzadziej odczekiwałam chwilę, aby go dosłuchać przed wzięciem się za kolejny rozdział. Pierwszy raz faktycznie zrobiłam coś takiego czytając książkę i to było ciekawe doświadczenie. Odkryłam parę naprawdę dobrych utworów przy okazji. Nie mówiąc o tym, że piosenki są doskonałym uzupełnieniem fabuły, ponieważ są wspominane, czy w pewien sposób omawiane w tekście. Nadają mu nowego znaczenia, głębi, melancholii, smutku oraz nadziei. Więc jeżeli zamierzacie zabrać się za czytanie "Playlist for the Dead" to gorąco polecam Wam zrobić to w momencie, gdy będziecie mogli słuchać również stworzonej przez autorkę playlisty.
Myślałam, że "Playlist for the Dead" będzie książką podobną do "Trzynastu powodów", jednak wcale tak nie jest. Mimo tego, że książka opowiada o samobójstwie, to równocześnie nie jest aż tak miażdżąca i mroczna. Autorka skupiła się na czymś innym. Moja współlokatorka, która dorwała się do książki pierwsza powiedziała mi zaskoczona, że jest to powieść dla młodszego czytelnika. Określiła wiek odbiorcy na gimnazjum, może początek liceum. I po przeczytaniu nie mogę się z tym nie zgodzić. Mimo takiej, a nie innej problematyki, mimo tak wielu różnorodnych wątków dotyczących współczesnych nastolatków, nie mam wątpliwości, że jest to książka zdecydowanie bardziej młodzieżowa, niż skierowana do młodych dorosłych. Jest ugrzeczniona w ten specyficzny sposób.

Czytelnik stopniowo odkrywa kolejne elementy historii, która doprowadziła do samobójstwa Haydena, jednak nie jest to droga podobna do tej z "Trzynastu powodów". Sam, nawet po przesłuchaniu playlisty wielokrotnie, nie dostaje oczywistych odpowiedzi. Czasami prawda objawia się w najmniej spodziewanym momencie, a jednak bywało i tak, że wypadło to dość sztucznie. Na początku zarówno Sam - jak i czytelnik - krążą niczym we mgle. Potem, nagle pod koniec powieści niczym w pośpiechu, każdemu rozwiązuje się język i wszyscy chcą przedstawić swoją wersje wydarzeń. Wydaje mi się, że wypadłoby to bardziej naturalnie, gdyby wszystko nie wyszło na jaw dosłownie pod koniec, na jednej imprezie.
Opowieść jednak sama w sobie jest i tak całkiem zgrabna, choć nie mogę powiedzieć, żeby było tu wiele zaskoczeń. Mimo oczywistości niektórych wątków i tak dobrze mi się czytało "Playlist for the Dead". Historia nie skupia się tylko i wyłącznie na żałobie oraz na odkrywaniu powodu samobójstwa Haydena, lecz pokazuje często niełatwą drogę do tego, aby ruszyć dalej i... żyć.

Jest i zakończenie "Playlist for the Dead". Można powiedzieć, że permanentne, ponieważ historia Sama zamyka się w jednym tomie. Epilog podobny jest do tego w "Czy wspomniałam, że Cię kocham?", ale w tej książce wypadło o wiele bardziej naturalnie. Spodobało mi się to, że nie jest wcale przesłodzone, ale tak bardzo życiowe po tym wszystkim, co się stało.

"Playlist for the Dead" to według mnie książka idealna na tę porę roku. Jesień to taki melancholijny okres, gdy atmosfera staje się gęstsza. Powieść ta szczególnie może spodobać się osobom, dla których muzyka jest hobby, tak jak to było w przypadku głównych bohaterów.

Wszystkie piosenki możecie znaleźć tutaj (Youtube).
Podziel się
Tytuł oryginału: Did I Mention I Love You?
Seria: Dimily
Tom: 1/3
Liczba stron: 403
Ocena: 6.5/10
"Czy wspomniałam, że Cię kocham?" to jedna z tych książek, które najpierw odniosły popularność w internecie, co może budzić pewne obawy, ponieważ nie trzeba nawet przypominać innych tytułów, które zadebiutowały w podobny sposób. Jednak moja ciekawość, ze względu na nietypową tematykę, zwyciężyła.

Minęły trzy lata, odkąd Eden widziała swojego ojca, który porzucił ją i jej matkę. Teraz jednak nagle zaprosił ją na całe lato do siebie, do Los Angeles. Eden zdecydowała się dać swojemu ojcu kolejną szansę oraz... poznać jego nową rodzinę. Dziewczyna zamieszkuje więc w słonecznej Kalifornii z ojcem, nową macochą i trójką jej dzieci. Najstarszy z nich, Tyler, zaczyna interesować Eden w sposób, w który nie powinien. Gdyby spotkali się w innych okolicznościach, to wzajemne pociąganie nie byłoby niczym niestosownym. Rzeczywistość jest jednak taka, że Tyler i Eden są przybranym rodzeństwem. Jak jednak powstrzymać przybierające na sile uczucia?

Pomysł na książkę "Czy wspomniałam, że Cię kocham?" jest naprawdę ciekawy. Może nie jest to temat nowy, ale wciąż pozostaje raczej pewnego rodzaju tabu. Czymś, co gorszy ludzi, gdy o tym czytają, czy tym bardziej oglądają na ekranie. W pewnym momencie między Eden i Tylerem narodziła się relacja, która nigdy nie powinna mieć miejsca, ponieważ poprzez rodziców zostali przyrodnim rodzeństwem. Prawda jest jednak taka, że do niedawna nie wiedzieli nawet o swoim istnieniu. Byli dla sobie po prostu chłopakiem i dziewczyną, którzy starali się zapanować nad swoimi uczuciami.

To zdecydowanie jest interesujący oraz zgrabnie poprowadzony wątek, zwłaszcza od momentu, gdy Eden oraz Tyler postanowili stawić czoło swoim uczuciom. Jednak pierwsza połowa książki wzbudziło we mnie pewne wątpliwości. Eden nie wiedziała, że te wszystkie skomplikowane emocje, które budził w niej Tyler, których nie potrafiła nazwać ani wytłumaczyć, doprowadzą do takiego rozwoju sytuacji, co akurat było przedstawione naturalnie. W książce nie pojawiły się żadne sugestie, czy dwuznaczne przemyślenia głównej bohaterki. To się po prostu stało. Co nie do końca rozumiem, to właściwie dlaczego do czegoś doszło...

Tylor nie jest typowym złym chłopcem, ale za to zdecydowanie chłopakiem zepsutym do szpiku kości. Adekwatne określenie, prosto z książki, to dupek. Traktuje swoją dziewczynę, jak przedmiot, pije, pali, bierze... Jest agresywny, nieracjonalny, chamski. Nikomu nie okazuje szacunku, a zwłaszcza swojej rodzinie. Jest oczywiście powód dla takiego zachowania, którego nie tak łatwo się domyślić. Długi czas zastanawiałam się, co takiego skrywa Tyler. I ten wątek również wyszedł autorce naprawdę zgrabnie, nie poczułam się, jakby tłumaczenie było naciągane. Jednak... i tak Tyler wydaje mi się odpychający. Nie jest to książkowy bohater, który rozpala zmysły i wcale nie przeżywałam na równi z bohaterką burzy uczuć w czasie lektury.

DIMILY - Estelle Maskame
1. Czy wspomniałam, że Cię kocham?
2.  Did I Mention I Need You?
3. Did I Mention I Miss You?
"Czy wspomniałam, że Cię kocham?" to książka według mnie naprawdę dobrze napisana. Właściwie ośmieliłabym się o twierdzenie, że najlepiej napisana z wszystkich tych powieści, które najpierw odniosły sukces w internecie, jakie miałam okazję przeczytać. Mamy tutaj zgrabną, pierwszoosobową narrację, na przyzwoitym poziomie książek YA. 

Niekoniecznie za to przypadł mi do gustu sam epilog, ostatni rozdział książki, który jest taki... cukierkowy - inaczej chyba nie da się jego określić. Nie pasowało mi to do pozostałej treści książki, gdzie rozwój wydarzeń był taki rzeczywisty oraz naturalny. Mogę powiedzieć, że dobrze czytało mi się "Czy wspomniałam, że Cię kocham?". Główna bohaterka decyduje się na wakacje u ojca, aby uciec od nieprzyjemnym wspomnień. Jest zwykłą dziewczyną, której wygląd nie jest wcale podkreślany na każdej stronie (dzięki bogu!). Ma swoje kompleksy i nie jest - obowiązkowo - molem książkowym. Poznaje nowych ludzi, z którymi doświadcza całkiem nowych rzeczy, np. imprezuje. Nie jest jednak wyolbrzymiane to, że robi coś niecodziennego dla siebie. Nie podkreśla się na każdym kroku, jak niezręcznie się czuje. A potem jest ten ostatni rozdział, który mogę jedynie odkreślić słowami naciągany oraz sztuczny. I wbrew pozorom nie oznacza ten epilog końca tej historii, choć według mnie mógłby sprawiać dokładnie takie wrażenie. Nawet się upewniłam, czy jest kolejny tom serii i o tych samych bohaterach.

"Czy wspomniałam, że Cię kocham?" to dobrze napisana książka z ciekawą fabułą, poruszająca temat romantycznych uczuć między przybranym rodzeństwem. Ja z powodu głównego bohatera nie odczułam jednak opowieści tak intensywnie, jak mogłabym to przeżywać i jak przeżywało to całe mnóstwo osób, jeszcze przed faktycznym wydaniem książki. I jestem pewna, że i w Polsce ta historia trafi do niektórych osób właśnie w takim stopniu, więc jeżeli zainteresowała Was fabuła, intrygują Was bohaterowie oraz sądzicie, że to książka dla Was, to zapewne Wam się spodoba.
Podziel się
Tytuł oryginału: Free to fall
Powieść w jednym tomie
Liczba stron: 454
Ocena: 8.5/10
Kup teraz

Witajcie w roku 2030, gdzie teraźniejszość zdominowała technika. Nikt nie podejmuje już samodzielnie decyzji, ponieważ wcale nie musi się tak wysilać! Wystarczy, że zapyta aplikacji Lux, co powinien zjeść, zrobić lub wybrać, gdzie pójść, z kim, o której. W końcu rewelacyjny produkt od firmy Gnosis wie, co jest dla danej osoby najlepsze. Jednak czy na pewno?

Rory nigdy nie miała takich wątpliwości. Przyszłość rysowała się przed nią w różowych barwach, zwłaszcza gdy okazało się, że dostała się do elitarnej szkoły, o której zawsze marzyła. Jednak Rory powoli zaczęła dostrzegać, że nie wszystko jest takie, jak myślała. Coś niedobrego czai się w murach szkoły, a dziewczyna dowiaduje się prawd o sobie i swojej rodzinie, które zaburzają ten idealny obraz. Rory poznaje również Northa, chłopaka z pobliskiego miasteczka, który nawet nie używa Luxa...

Nie spodziewałam się takiej wciągającej treści po tej książce. Przyznaję - źle ją oceniłam! I nieźle, ale zdecydowanie w przyjemnym sensie dałam się zaskoczyć. Liczyłam na coś lżejszego, może nawet trochę wstrząsającego ze względu na tematykę, która krzyczy już z tytułu oraz okładki. Oczekiwałam długiej drogi głównej bohaterki, która zaczyna myśleć, a nie pozwalać się w tym wyręczać aplikacji, ale to co znalazłam w tej książce było zupełnie inne. Nigdy by jednak nie przeszło mi coś podobnego przez myśl, a to z powodu okładki utrzymanej w takiej kolorystce, która dobrze uśpiła moją czujność. Ta książka była bowiem wręcz skandalicznie pochłaniająca uwagę.

Długo zastanawiałam się nad określeniem jej gatunku, a gdy w końcu zdecydowałam się na thriller, "Aplikacja" sama podsunęła mi odpowiedź - thriller spiskowy i to jakich rozmiarów. Słowo daję pod koniec książki miałam już w głowie skojarzenia do pierwszych powieści Dana Browna ze względu na zawiłość fabuły i dramatyczny wręcz rozwój końcowej akcji. "Aplikacja" nasunęła mi na myśl również serię autorstwa C. J. Daugherty "Wybrani", choć wydaje mi się, że książka Lauren Miller podobała mi się nawet bardziej. Dodam, że jest to historia zamknięta w jednym tomie, a to dla wielu osób jest teraz prawdziwą zaletą.

"Aplikacja" to również bardzo inteligentnie napisana książka. Nie mieliście czasem wrażenia, że niektóre postacie wychodzą sztuczenie przez to, że autorzy starają się zrobić z nich bystrzaków i wkładają w ich usta cytaty, informacje, ciekawostki, aby tylko pochwalić się tym, że zrobili dobry research pisząc książkę? Ja w 90 % przypadków tak właśnie to odbieram. Na szczęście w "Aplikacji" poruszanie tematów wykraczających poza zwykłą wiedzą nastolatków było naturalne i interesujące. Dużo uwagi poświęca się w tej książce dziełu "Raj utracony", a trzeba jeszcze dodać, że tłumacz świetnie się spisał umieszczając dodatkowe, wiele wyjaśniające przypisy. Inna rzecz, że gdy bohaterowie rozmawiali np. o hakerstwie, to mogliby również dobrze próbować wytłumaczyć mi fizykę kwantową - i zawiedliby, ponieważ laikowi i tak nie wiele to da.

Kolejną sprawą jest używanie angielskiego słownictwa, co akurat uważam nie sprawdziło się w "Aplikacji" najlepiej. Akcja dzieje się w przyszłości, niedalekiej, ale zdecydowanie odmiennej od naszej. Chociaż, czy aż tak bardzo? Jednak to nie moment na filozoficzną dysputę. Tłumacz zgrabnie naprowadzał czytelnika na znaczenie nowych określeń, jak Forum zamiast Facebooka itd. Zagięło mnie za to, że telefony... wcale tak nie nazywano; nie komórkami, nie urządzeniami, o nie! One były nazywane w "Aplikacji" handhelderami. A ja za każdym razem marszczyłam brwi. To raziło w oczy, ponieważ wszystko inne naprawdę fajnie przetłumaczono i miało to sens. A tutaj... To nie wyszło wcale tak fajnie, zwłaszcza, że opis wyraźnie mówi o telefonach.

Poza tym lektura "Aplikacji" była dla mnie świetną przygodą. Książka nie jest idealna, ponieważ autorka o wiele ciekawej rozwinęła wątek tajemnicy skrywanej przez szkołę oraz przeszłość, niż relację pomiędzy Rory, a Northem, ale dla mnie była ona uzupełnieniem, a nie głównym tematem powieści. Zaś złożoność tajemnicy to prawdziwa perełka. Więcej takich młodzieżowych thrillerów poproszę! Co za emocje przy czytaniu, zagryzanie warg, zaciskanie kciuków, a czasami i powiek, aby ochłonąć od kolejnych rewelacji, lub aby zebrać wszystkie pytania i czekać cierpliwie na odpowiedzi. "Aplikacja" zdecydowanie dołącza do listy moich ulubionych książek. Naprawdę chciałabym rozwinąć wątek nieopuszczającej czytelnika tajemnicy, ale nie chcę Wam odebrać ani odrobiny z przyjemności odkrywania stopniowo prawdy samemu.

Polecam Wam bardzo przeczytanie "Aplikacji". To jedna z najciekawszych książek, jakie czytałam w tym roku, a weźcie pod uwagę, że grudzień już za pasem. Jeżeli szukacie powieści ze świetnie zbudowanym napięciem, wstrząsającą zagadką do rozwikłania i interesuje Was tło historii w postaci przyszłościowej technologii, to nie możecie przegapić lektury "Aplikacji".
Podziel się
Tytuł oryginału:The Sword of Summer
Seria: Magnus Chase i bogowie Asgardu
Tom: 1
Liczba stron: 517
Ocena: 10/10
“Mity to w istocie opowieści o prawdzie, o której zapomnieliśmy.”

Rick Riordan powraca z nową trylogią o mitologii nordyckiej z przezabawnym bohaterem w roli głównej, który ma przed sobą nie lada wyzwanie... Czy wujek Rick zaskoczy jeszcze swoich czytelników? Przekonajcie się sami oglądając recenzję!

"-Naukowcy są co do tego zgodni.
-Co za ulga. Nienawidzę, gdy naukowcy nie są zgodni."

Magnus Chase zawsze sprawiał kłopoty. Od tajemniczej śmierci matki mieszkał samotnie na ulicach Bostonu, przeżywając dzięki sprytowi, który pozwalał mu być zawsze o krok przed policją i kuratorami. Pewnego dnia odnalazł go wuj – chłopak nigdy wcześniej go nie widział, ale matka mówiła, że jest niebezpieczny. Wuj wyjawił mu niezwykły sekret: Magnus jest synem nordyckiego boga. Mity wikingów są prawdą. Bogowie Asgardu szykują się na wojnę. Trolle, olbrzymi i jeszcze gorsze potwory budzą się na dzień ostateczny.
Aby zapobiec Ragnarokowi, Magnus musi przeszukać Dziewięć Światów i znaleźć broń zaginioną od tysięcy lat. Kiedy atak ognistych olbrzymów zmusza go do wyboru między własnym bezpieczeństwem, a życiem setek niewinnych ludzi, Magnus podejmuje śmiertelnie niebezpieczną decyzję. 
Czasami jedynym sposobem na rozpoczęcie nowego życia jest... śmierć.

Koniecznie wpadnijcie na oficjalny, polski blog o twórczości Ricka Riordana - rickriordan.pl

Podziel się
Cześć! Październik to dla mnie miesiąc wielkich zmian - pierwsze tygodnie studiów już za mną. :) Z powodu tymczasowego braku internetu w nowym mieszkaniu, miałam sporo czasu, aby czytać, a powiem Wam, że było co! Między innymi mam już za sobą nową książkę Ricka Riordana. ♥ Ogólnie na szczęście dla mnie trafiałam w większości na przyzwoite książki. Jesteście ciekawi, co trafiło w moje ręce w październiku? Zapraszam do obejrzenia book haul! Tym razem pamiętałam również o zdjęciu, które znajdziecie poniżej :)

Miecz Lata - Rick Riordan - od wydawnictwa Galeria Książki - recenzja oraz konkurs wkrótce!
Aplikacja - Lauren Miller - od wydawnictwa Feeria
Czy wspominałam, że Cię kocham? - Estelle Maskame - jw. - właśnie czytam
W sieci umysłów - James Dashner - od wydawnictwa Albatros - recenzja wkrótce!
Trzynaście powodów - Jay Asher - od wydawnictwa Rebis - recenzja
Ember in the Ashes. Imperium Ognia - Sabaa Tahir - recenzja
Girl Online w trasie - Zoe Sugg - recenzja
Percy Jackson. Diebe im Olymp - Rick Riordan - niemieckie wydanie "Złodzieja pioruna"
Burn - Julianna Baggott - trzeci tom trylogii "Nowa ziemia"; kupiony za 2,99 euro
Messenger of Fear (Posłaniec Strachu) - Michael Grant - jw.
Notebook - Tomasz Lipko
Facecje - Patryk Bryliński, Maciej Kaczyński - polecam ♥ 

Czytaliście już coś z tej listy, a może macie ochotę przeczytać? :)

Podziel się
Tytuł oryginału: Girl Online on Tour
Seria: Girl Online
Tom: 2
Liczba stron: 337
Ocena: 4/10
Czytaliście kiedyś fan fiction dotyczące zespołu? Nieśmiała, niezdarna dziewczyna, choć z prawdziwym talentem do fotografii, chodzi z przystojnym chłopakiem, oczywiście głównym wokalistą. Jednak jest tam więcej chłopców, w tym najlepszy przyjaciel/brat naszego uroczego artysty. Resztę możecie sobie dopowiedzieć sami… Naprawdę bez lektury „Girl Online w trasie” mogłam powiedzieć, o czym będzie ta książka od początku do końca…

Właśnie rozpoczęły się najlepsze wakacje w życiu Penny, która ma wyruszyć ze swoim chłopakiem,  rockandrollowym wokalistą Noah w dwutygodniową trasę koncertową po Europie. Zapowiada się przygoda życia, w czasie której będzie mogła wraz z nim zwiedzić najpiękniejsze miejsca w Europie. Jednak życie w trasie nie jest takie, jak oczekiwali Penny i Noah. On ledwo ma dla niej czas, nie wspominając o jego najlepszym, problematycznym przyjacielu...

Odkryłam pewną zależność, jeżeli chodzi o czytanie książek, a oglądanie seriali. Jeżeli książka jest ciekawa, to nawet nie przemknie mi przez myśl, aby odłożyć ją na rzecz kolejnego odcinka. Za to, gdy lektura mnie męczy, to potrafię w czasie jej czytania nadrobić cały serial. „Girl Online w trasie” nie czytało mi się za dobrze. Obejrzałam sobie podczas lektury cały pierwszy sezon „Broadchurch”.

Wiem, że „Girl Online” spotkała się z ciepłym przyjęciem i to w kilkunastu krajach na świecie, a widzę to po tym, jak wiele jest zagranicznych edycji. Potwierdza to również fakt, że można ją znaleźć w każdej księgarni oferującej anglojęzyczne książki. Drugi tom pojawił się tam w dniu premiery. Jednak do mnie seria w ogóle nie trafia. I to nawet nie chodzi o to, że bohaterowie mnie irytują, ponieważ to nie jest to. 

Postacie w tej książce są bardzo słabo wykreowane. Wszystko jest przesłodzone do tego stopnia, że nie tyle, że zgrzyta się zębami, ale między nimi normalnie zgrzyta cukier. Z tego powodu losy postaci są cukierkowe, nawet gdy może się wydawać, że nadszedł koniec świata i nie pozostaje nic innego, niż zakopanie się z piosenkami Adele (ja tam bym słuchała tego, a nie „ Single Ladies (Put a Ring on It)” Beyonce) w jednoczęściowej piżamie na tydzień w łóżku w środku lata. Gdy zbliża się koniec książki, można ją podsumować tylko w jeden sposón „wszyscy żyli szczęśliwie i prościutko”.

Osobiście uwielbiam, a czasami po prostu potrzebuję przeczytać sobie lżejszą lekturę, aby ochłonąć, ale bez przesady. Naprawdę nie sądziłam, że powstają jeszcze takie książki, jak „Girl Online”. Sądziłam, że dzisiaj książka musi skłaniać do myślenia, rozluźniać, wciągać, otwierać oczy na nowe zagadnienia, a nie sprawiać, że wywraca się oczami, że to aż boli, cytując Cath z „Fangirl”.

Dałam tej historii drugą szansę. Nawet zaczynając lekturę nie byłam nastawiona negatywnie, słowo. Stwierdziłam, że Penny jest nieszkodliwą bohaterką, choć bardzo typową, jak na taką historię, ponieważ wiecie, dziewczyna ma rude loki, zielone oczy, wspaniałą rodzinę oraz oczywiście zajmuje się fotografią. Czemu to zawsze musi być fotografia? W każdym razie Penny oprócz tego, jak twierdzi cały świat, jest wspaniałą pisarką. Podobno widać to po jej blogu, którego wpisy pojawiają się w powieści między rozdziałami. Teraz blog jest niepubliczny, więc Girl Online stała się Girl Offline piszącą dla paru osób. I Penny bardzo tęskni za kom... swoimi czytelnikami.

Innych bohaterów nie trzeba nawet tak dogłębnie omawiać. Typowy najlepszy przyjaciel. Była najlepsza przyjaciółka, która pewnego dnia odwróciła się od niej plecami. Koleżanki troszczące się o główną bohaterkę, choć ta nie poświęca im tak wiele uwagi. Nauczyciele skaczący wokół Penny. I oczywiście chłopak, którego szesnastoletnia dziewczyna po pół roku związku na odległość, totalnie kocha i już planuje ślub. I słowo honoru, że ten akapit nie jest napisany w złośliwym tonie, ponieważ jak powiedziałam, nie uważam, żeby „Girl Online” była irytująca. Ona jest po prostu tak płytka, że miałam nadzieję utonąć, a nie było nawet z czego.

Myślę, że mimo wszystko seria „Girl Online” może przypaść do gustu fanom „Ostatniej spowiedzi”, a przynajmniej drugi tom, ponieważ bardzo skojarzył mi się on z pierwszą częścią trylogii Niny Richter. Mogę jeszcze dodać, że „Girl Online w trasie”, jak w przypadku pierwszego tomu, jest wydana naprawdę pięknie, ale to niestety nie przekłada się na jakość treści książki.
Podziel się
Tytuł oryginału: Die Mondspielerin
Powieść w jednym tomie
Liczba stron: 345
Ocena: 8/10
Gdyby ktoś mi powiedział, że będę pewnego dnia czytać powieść obyczajową o siedemdziesięcioletniej kobiecie i będę się tym ekscytować bardziej, niż powieściami młodzieżowymi, na które czekałam długie miesiące, to bym go delikatnie mówiąc wyśmiała. Nie raz czytałam powieści obyczajowe dla dorosłych - i jakby nie było chętnie próbuję nowych gatunków oraz poznaję kolejnych autorów - jednak znam siebie i potrafię powiedzieć, że dana książka będzie mnie męczyć, dlatego już dawno przestałam sięgać po takie tytuły. W przypadku Niny George jest jednak inaczej. Jestem pewna, że przeczytam każdą jej książkę, która wpadnie mi w ręce.

“Gdy miała jeszcze przed sobą te wszystkie lata, dziesiątki lat, wydawało jej się, że czas nie ma końca. Niczym książka, która czeka, by ją napisano - takie zdawało jej się życie, które miała jeszcze przed sobą.”

Marianne pewnego dnia postanawia skończyć ze sobą. Ciągnięcie takiego życia nie ma już dla niej sensu. Zostaje jednak uratowana i ląduje w szpitalu. Nową nadzieję daje jej malowidło wykonane na rustykalnym kafelku – oświetlony księżycowym blaskiem port w Bretanii z łodzią o nazwie Mariann. Kobieta bez grosza przy duszy, w jednej sukience postanawia raz w życiu pójść za głosem serca i odnaleźć miejsce przedstawione na malowidle. 

Powieści Niny George są dla mnie niczym ciepły kocyk. Nie potrafię powiedzieć, która książka podobała mi się bardziej - „Lawendowy pokój”, czy „Księżyc nad Bretanią”, który przeczytałam naprawdę szybko jak na mnie, w momencie gdy książka nie była kolejnym tytułem do zrecenzowania na blogu. Zwykle zajmuje mi długie miesiące, nawet lata, zanim w końcu taki tytuł wyląduje w mojej ręce, jednak historia życia Marianne nie czekała na mnie długo. Rozsiadłam się wygodnie, otworzyłam powieść, otwierając drzwi do magicznego świata i to nie ze względu na fantastyczne elementy fabuły, lecz ze względu na to, co „Księżyc na Bretanią” mówi o życiu. To o wiele potężniejsza magia, niż bogowie, smoki i magowie. A ja nigdy nie sądziłam, że przemówi to do mnie w tak wielkim stopniu.

"W miłości jest tylko “tak” albo “nie”. Nie ma “nie wiem”. Nie ma “może”. To tylko zamaskowane “nie”."

Powieści napisane przez Ninę George czyta mi się naprawdę dobrze, co jest dla mnie prawdziwą niespodzianką, ponieważ zwykle czytanie książek obyczajowych zajmuje mi długie, męczące tygodnie. Z tego powodu nawet nie zaprzątam sobie głowy myślami o czytaniu kolejnych części, a co dopiero sięganiem po inne książki tego samego autora. Już wiem, że nie będę się nawet chwilę zastanawiać nad tym, czy chcę przeczytać nową książkę Niny George, ponieważ nie ma tutaj nad czym rozmyślać; jestem przekonana, że się nie zawiodę. Nie w tym przypadku.

W czasie lektury „Księżyca nad Bretanią” można się przekonać, jak pokręcone jest ludzkie życie. Potrafi istnieć coś gorszego, niż codzienna rutyna. Może być coś tak strasznego, za zamkniętymi drzwiami, co sprawia, że nie pozostaje żadna inna droga, niż zakończenie takiego życia. A nawet jeżeli da się znaleźć inne rozwiązanie, to te wszystkie lata wcale nie odchodzą w zapomnienie, nie zostawiają człowieka w spokoju, lecz podążają za nim i czekają, aby wypłynąć z ciemności i w końcu dopaść swoją ofiarę. Potrzeba prawdziwej siły, aby nie dać się zaciągnąć z powrotem w sidła przeszłości. Czy każdy ma taką siłę w sobie? Czy właśnie Marianne ją ma?

"Morze kryje w sobie niepokój, jak i głębokie milczenie. Nic go z nami nie łączy, a mimo to pragniemy, by rozumiało nasze myśli i działania."

W „Księżycu nad Bretanią” opowiedziano historię nie tylko głównej bohaterki, Marianne. Jest ona doskonałą obserwatorką, więc czytelnik wraz z nią zauważa i śledzi losy większej ilości postaci. I ta opowieść jest tak pochłaniająca, że ani przez moment nie stwierdziłam, że powieść, która czytam jest monotonna, czy przewidywalna. Przeżywałam, kochałam, żyłam. Absolutnie uwielbiam to uczucie.

„Księżyc nad Bretanią” mogę po prostu polecić Wam wszystkim. Nawet osobom, które jak ja nigdy w życiu nie powiedziałby, że książka obyczajowa o losach dojrzałej kobiety, może zawładnąć sercem w taki sposób. Dajcie się otulić tej magii, jedzeniu i stylowi życia Bretanii. Zapewniam, że to będzie niezapomniana podróż. Jeżeli zaś czytaliście „Lawendowy pokój” to wiecie doskonale, jak wspaniałe są książki Niny George, więc nie możecie odpuścić sobie lektury „Księżyca nad Bretanią”!

Najpiękniejsze cytaty z "Księżyca nad Bretanią" znajdziecie na moim blogu Nicole's quotes.
Podziel się
Nowsze posty Starsze posty Strona główna

O mnie

Blogerka. Studentka. Mieszkanka Berlina. Whovian. Slytherin. Cheerleaderka Riordana.
Dowiedz się więcej

“Reading is one of the joys of life, and once you begin, you can't stop, and you've got so many stories to look forward to.”

Benedict Cumberbatch

Znajdź mnie

  • Facebook
  • Instagram
  • Tumblr
  • Youtube

Kontakt

Dowiedz się więcej

Niedługo na blogu

Moja kolekcja Funko popów
Moja przygoda ze Skupszopem
Unboxing ostatniego World of Wizardry
Rick Riordan prezentuje
King of Scars

Polecane

  • W jakiej kolejności czytać książki Ricka Riordana?
    Książki Ricka Riordana są obecne w moim życiu od ponad siedmiu lat. Bez nich prawdopodobnie nie byłoby tego bloga. Zaczęłam czytać se...
  • Streszczenie: Złodziej Pioruna - Rick Riordan
    Cześć, tu Percy. Zostałem przekupiony niebieskimi pączkami, więc oto przybywam, aby powrócić do korzeni i opowiedzieć Wam o początkach mo...
  • Najciekawsze wydania Harry'ego Pottera
    Wygląd książki jest bardzo ważny, choć zapytani o to, mówimy, że nie można oceniać książki po okładce, zwłaszcza gdy bronimy ulubionej powi...
  • Streszczenie "Harry'ego Pottera i przeklętego dziecka" 1/2
    Witam! Wasze piękne oczka Was nie mylą. Poniżej znajdziecie streszczenie pierwszej części scenariusza fan fiction zatytułowanego "...
  • Trudno dostępne książki i ich wznowienia
    Cześć! Życie jest piękne i proste, gdy czyta się głównie świeżutkie premiery książkowe - są dostępne na wyciągnięcie ręki i to w wielu f...
  • W jakiej kolejności czytać książki Philippy Gregory?
    Philippa Gregory to obecnie jedna z najpopularniejszych autorek beletrystyki historycznej (choć pisze również książki czysto historyczn...
  • Szkoła w Niemczech
    Budynek A Dzisiaj będzie trochę inaczej, bardziej prywatnie(?), ponieważ na Waszą prośbę opowiem Wam trochę o mojej szkole, jak to wszys...
  • Książka, a film - trylogia "Więzień labiryntu"
    Ekranizacja „Więźnia labiryntu” ma swoich fanów i przeciwników. Mi oraz mojej siostrze filmy się podobały (jej chyba jeszcze bardziej niż...
  • Pajączek na rowerze - Ewa Nowak
    Liczba stron : 216 Z Oli jest niezłe ziółko. Nie znosi szkoły, a tym bardziej nauki i jest wulkanem energii. Łukasz jest jej przeciwień...
  • Trylogia Grisza - nowelki oraz dodatki
    Amerykańscy autorzy uwielbiają pisać nowelki, czy półtomy do swoich serii - to najlepszy sposób, aby pokazać historię z nowej strony,...

Archiwum

  • ►  2019 (3)
    • ►  lutego (1)
    • ►  stycznia (2)
  • ►  2018 (17)
    • ►  lipca (1)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  maja (1)
    • ►  kwietnia (3)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (3)
    • ►  stycznia (4)
  • ►  2017 (42)
    • ►  grudnia (4)
    • ►  listopada (3)
    • ►  października (5)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  lipca (4)
    • ►  czerwca (3)
    • ►  maja (2)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (3)
    • ►  lutego (8)
    • ►  stycznia (8)
  • ►  2016 (120)
    • ►  grudnia (9)
    • ►  listopada (9)
    • ►  października (6)
    • ►  września (9)
    • ►  sierpnia (8)
    • ►  lipca (8)
    • ►  czerwca (8)
    • ►  maja (12)
    • ►  kwietnia (11)
    • ►  marca (10)
    • ►  lutego (13)
    • ►  stycznia (17)
  • ▼  2015 (161)
    • ►  grudnia (6)
    • ▼  listopada (11)
      • Kilgrave, ponieważ Murdercorpse było już zajęte
      • W cieniu minaretów. Oman - Marek Pindral
      • W sieci umysłów - James Dashner
      • Konkurs z "Mieczem Lata"
      • Playlist for the Dead. Posłuchaj, a zrozumiesz - M...
      • Czy wspominałam, że Cię kocham? - Estelle Maskame
      • Aplikacja - Lauren Miller
      • Magnus Chase i bogowie Asgardu. Miecz Lata - Rick ...
      • Zdobycze książkowe z października 2015 r.
      • Girl Online w trasie - Zoe Sugg
      • Księżyc nad Bretanią - Nina George
    • ►  października (10)
    • ►  września (9)
    • ►  sierpnia (5)
    • ►  lipca (13)
    • ►  czerwca (15)
    • ►  maja (18)
    • ►  kwietnia (18)
    • ►  marca (18)
    • ►  lutego (18)
    • ►  stycznia (20)
  • ►  2014 (266)
    • ►  grudnia (19)
    • ►  listopada (23)
    • ►  października (26)
    • ►  września (17)
    • ►  sierpnia (21)
    • ►  lipca (20)
    • ►  czerwca (23)
    • ►  maja (12)
    • ►  kwietnia (23)
    • ►  marca (26)
    • ►  lutego (28)
    • ►  stycznia (28)
  • ►  2013 (270)
    • ►  grudnia (23)
    • ►  listopada (19)
    • ►  października (23)
    • ►  września (21)
    • ►  sierpnia (21)
    • ►  lipca (20)
    • ►  czerwca (22)
    • ►  maja (29)
    • ►  kwietnia (22)
    • ►  marca (31)
    • ►  lutego (20)
    • ►  stycznia (19)
  • ►  2012 (135)
    • ►  grudnia (11)
    • ►  listopada (12)
    • ►  października (15)
    • ►  września (12)
    • ►  sierpnia (12)
    • ►  lipca (11)
    • ►  czerwca (15)
    • ►  maja (12)
    • ►  kwietnia (12)
    • ►  marca (11)
    • ►  lutego (9)
    • ►  stycznia (3)

Ulubione

  • Mirabelka
    Rzeczy, których wciąż nie rozumiem w k-popie
    3 dni temu
  • Gosiarella
    Horrory dla nastolatków
    1 tydzień temu
  • Patrycja W.
    Wyzwanie filmowe na 2023
    2 miesiące temu
  • eM
    Zagraniczne zapowiedzi: czerwiec, lipiec 2022
    8 miesięcy temu
  • Korvo
    Premiera: Mindf*ck - Christopher Wylie
    2 lata temu
  • Patrycja
    Tajemnice "Lasu na granicy światów" Holly Black [Premiera]
    2 lata temu
  • Blair Blake
    Na skraju złowrogiego Boru, albo Wybrana Naomi Novik
    3 lata temu
  • Abigail
    Kryminał kulinarno-muzyczny
    3 lata temu
  • Harry Potter Kolekcja
    Regulamin konkursu "Twój Simon"
    4 lata temu
  • Julia
    Małe rzeczy, bez których sobie nie radzę
    6 lat temu
  • Alicja
    Lair of Dreams
    7 lat temu
  • Wydawnictwo Jaguar
    Cena sztywna jak trup
    7 lat temu
Pokaż 5 Pokaż wszystko

Deviantart

Dziękuję za zrobienie pięknego logo!
Wszystkie komentarze zawierające linki są moderowane.

Obsługiwane przez usługę Blogger.

WAŻNE

Wszystkie opinie i recenzje zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa i nie wyrażam zgody nakopiowanie całości lub ich fragmentów bez mojej wiedzy i zgody (na podstawie Dz.U.1994 nr 24 poz. 83, Ustawy z dnia 4 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych).

Licznik odwiedzin

Obserwatorzy

Copyright © 2012 Sophie & Bucherwelt