Sposób na morderstwo - How to Get Away with Murder - sezon 1

Zazwyczaj w momencie pisania recenzji nie pamiętam, jak rozpoczęła się moja przygoda z danym serialem. Zapominam, kiedy, jak i przez kogo obejrzałam pierwszy odcinek. Teraz jednak, ponieważ wspomnienia wcale nie są tak odległe, wiem dlaczego sięgnęłam po „How to Get Away with Murder” (po polsku „Sposób na morderstwo”), a zrobiłam to całkowicie spontanicznie. Zobaczyłam dobrą ocenę, zapamiętując mimowolnie tytuł, a że szukałam serialu do oglądania wieczorami, w te niespokojne pozbawione internetu dni, który nie byłby typowo długi (22-odcinkowy), a poza tym zażartowałam sobie, że powinnam zacząć oglądać seriale prawnicze, aby podłapać słownictwo do kursów językowych na studiach, to trafiłam po prostu dwa w jednym.

Wszystkie gify z tumblr.com
Każdego roku uznana profesor Annalise Keating będąca równocześnie aktywnym zawodowo adwokatem wybiera czworo studentów do pomocy w swojej kancelarii. Jest to niesamowity prestiż oraz sposobność do nauki w praktyce. Jednak praca u znanej prawniczki okazuje się mieć również olbrzymi konsekwencje, które dosłownie mogą skończyć się więzieniem, zwłaszcza gdy zostaje się wplątanym w morderstwo...

Rozwój fabuły w „How to Get Away with Murder” jest z jednej strony zaskakujący oraz świeży, a z drugiej dość przewidywalny. Już tłumaczę. Na pewno nie spodziewałam się, że twórcy serialu sięgną tak głęboko za przysłowiowe „zamknięte drzwi”, zwłaszcza głównej bohaterki opowieści, Annalise Keating. To było według mnie niecodzienne i dość przerażające, gdy na jaw wychodziły kolejno ukrywane przez lata brudy, jeden gorszy od drugiego i widzowie mogli odkryć, dlaczego ta profesjonalna i niezwykle skuteczna prawniczka, prywatnie zmaga się często z gorszymi problemami, niż jej klienci oskarżani zazwyczaj o niewybaczalne zbrodnie. Mam nadzieję, że w kolejnym sezonie, inny bohater zostanie tak dogłębnie przedstawiony na ekranie.

Uważam za niesamowite to, jak wiele treści jest w tym serialu. Widzowie doskonale wiedzą, jak to jest, gdy zazwyczaj zakończenie sprawy, oczywiście z sukcesem i możliwe małym uszczerbku na zdrowiu i psychice, oznacza również koniec odcinka, koniec historii. A tu wcale tak nie jest. I to właśnie niesamowicie mi się podoba. Każda sprawa jest inna oraz interesująca. Mają one różne, zaskakujące zakończenia i wcale nie pochłaniają fabuły całego odcinka. Dopełniają go za to i uzupełniają. Sprawy są naprawdę tłem, a nie na odwrót, jak to jest w większości serialach. Dla mnie tak inne podejście jest odświeżające, że pozostaję zwyczajnie w głębokim podziwie.

Jest jednak i ta przewidywalność. Zwłaszcza jeżeli chodzi o tę główną tajemnicę – kto zabił i dlaczego. Kto wiedział, kto przymknął na to oko. Z tego powodu sam finał i wyjawienie tego „olbrzymiego” sekretu, który doprowadził do niezliczonych tajemnic, kłamstw, rozpaczy, praktycznie szaleństwa oraz morderstwa, nie było wcale tak satysfakcjonujące. Obawiam się, że nie było tutaj tej jednej, doskonałej odpowiedzi, jednak ta wybrana przez twórców, wcale nie próbowała osiągnąć tego celu. Pozytywem jest jednak fakt, że moim zdaniem sama tajemnica nie nakręcała fabuły, to bohaterowie to robili.

Serial poza tym nie jest oczywiście idealny. Są pewne rzeczy, które niekoniecznie mi się spodobały. Jedną z nich jest fakt, że już w pierwszym odcinku twórcy pokazali, co wydarzy się za trzy miesiące od momentu rozpoczęcia akcji i moim zdaniem zrobili to zbyt dokładnie. Przez kolejne dziewięć odcinków fragmenty z pilota rozwijano; na początku dość chaotycznie, a następnie – co akurat mi się podoba – koncentrowano się na jednym z głównych bohaterów, pokazując co postać zrobiła teraz i wtedy. Nie podobało mi się jednak to całościowo, ponieważ zabrakło w tym wątku zaskoczenia i zwyczajnie przeskakiwano nagle z przeszłości do teraźniejszości, często nawet powtarzając te same sceny. Ostatecznie jednak, odcinek, w którym doszło do spotkania przeszłości z teraźniejszością, był jednym z najlepszych w serialu.

Kolejna rzecz może się wydawać mniej ważna, ale zwróciłam uwagę, że poza pierwszym oraz ostatnim odcinkiem, jedynymi osobami, które wypowiadały się na zajęciach z prawa karnego profesor Keating były również głównymi bohaterami. Jakby wcale nie było tak wokół z dwustu statystów/studentów, dzielnie podnoszących łapek. Btw. podziwiam fakt, że tyle osób znało odpowiedź na pytanie – bądź tak sądziło. Swoją drogą, bardzo zastanawia mnie pewna rzecz, choć doskonale zdaję sobie sprawę, że to tylko serial, fikcja - nie mam już nadziei, że moje wykłady z prawa karnego będą kiedykolwiek tak fajne - czy w ogóle legalne jest omawiać ze studentami na zajęciach sprawy, podając imię, nazwisko oraz wszystkie detale domniemanej zbrodni. A jeżeli już jest to legalne, bądź klient się zgada, to czy jest to mądre, gdy każdy może sobie przyjść na wykład, zrobić notatki i po prostu puścić informacje dalej, choćby do 'przeciwnej strony', do prokuratora, o przyjmowanej taktyce. Ja wiem, że szukanie logiki w serialach nie ma sensu (a niektórzy nawet potrafią o tym filozofować!), ale wciąż próbuję!

Tak z wolnych przemyśleń dodam, że uważam aktorkę grającą Rebeccę Sutter za piękną dziewczynę. W sumie jest to typowa cecha amerykańskiej telewizji. Wszyscy wyglądają, jakby właśnie zstąpili z niebios, aby przechadzać się wśród zwykłych śmiertelników. Szczególnie dotyczy to dziewczyn. Jednak Katie Findlay jest tak ucharakteryzowana, że wygląda ostro i nieprzyjemnie, więc gdy pokazano ją bez makijażu i w naturalnych włosach, to nie mogłam się na nią napatrzeć. Wow, to dopiero przemiana, a nie jakieś tam ubieram-się-w-wieśniackie-ciuchy-i-macie-uważać-mnie-za-duff.

„How to Get Away with Murder” to serial skierowany zdecydowanie do starszych widzów – pełno w nim bowiem seksu, namiętności, pożądania, a mniej romantycznych uniesień. Dwie akcje na odcinek to takie minimum tego serialu. Ubrania latają po ekranie jak szalone, więc uważam, że każdy musi sam ocenić, czy mu taka intensywność odpowiada, czy wcale niekoniecznie tak jest.

Jednym z najczęstszych zarzutów wobec amerykańskich seriali – poza nieosiągalnymi ideałami piękna, jest nietolerancja wobec orientacji oraz rasy. Nie raz widziałam rankingi ukazujące tę niesprawiedliwość i wyliczające, ile kogo tam jest. Nie myślałam o tym w czasie oglądania, dopóki jedna z bohaterek nie stwierdziła, że sprawa oskarżonego jest z góry skazana na porażkę, ponieważ jest on idealnym winnym, zwłaszcza dlatego że jest czarnym mężczyzną. Wtedy spojrzałam na serial z tej strony i stwierdziłam, że „How to Get Away with Murder” naprawdę dobrze sobie poradziło w kwestii tych zarzutów. Może to nie jest tak istotne, ale jest tutaj równość w obu wymienionych wyżej kwestiach oraz co ważniejsze nie wygładzono wcale otoczenia i jego reakcji. Wszyscy dzisiaj chcą uchodzić za takich tolerancyjnych, gdy w prawdziwym życiu znajdzie się wiele osób z uprzedzeniami. 

"How to Get Away with Murder" to moja pierwsza przygoda z prawniczym serialem, choć z pewnością nie ostatnia. Serial, co prawda nie jest na mojej liście tych najukochańszych, ale jest jednym z najciekawszych i najlepiej zrobionych, jakie miałam okazję oglądać. Na pewno z przyjemnością zapoznam się z drugim sezonem, który właśnie jest emitowany. Dla osób lubiących takie klimaty "How to Get Away with Murder" jest serialem godnym polecenia.

Sophie di Angelo

3 komentarze:

  1. Próbowałam ostatnio zabrać się za ten serial, bo jest intrygujący. Ale jakoś nie miałam motywacji. Teraz, gdy już mam większą pewność, że serial może mi się spodobać chyba znów się za niego zabiorę ;)

    Poza tym to jedna z Twoich lepszych recenzji, tak generalnie ;>

    OdpowiedzUsuń
  2. Recenzja naprawdę świetna :) Może obejrzę ten serial - zainteresował mnie - ale na pewno nie zrobię tego niedługo. Tyle już czeka w kolejce... :)
    ocean-slow.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz! Do zobaczenia przy kolejnym poście!
Xoxo