Gwiazd naszych wina - John Green

Źródło: FB
"Gwiazd naszych wina" - to książka, której nikomu przedstawiać nie trzeba. John Green szturmem zdobył serca polskich czytelników i około półtora roku temu nie było bloga, gdzie nie pojawia się recenzja tego tytułu. Naturalną rzeczą jest fakt, że tytuł przykuł i moją uwagę. Zapaliłam się do czytania, kupiłam książkę i... przeleżała cały ten czas na półce. W między czasie wybrałam się do kina, a film wzbudził we mnie mieszane uczucia. Jednak raz kozie śmierć i wzięłam się za wersję papierową...

Opis (DVD): Hazel i Gus podzielają ten sam rodzaj sarkastycznego poczucia humoru, niechęć do konwenansów i - wreszcie - miłość, za sprawą której przeżywają niezapomnianą podróż. Pomimo tego, że tych dwoje nastolatków musi stawić czoła nadzwyczajnym wyzwaniom, ich odwaga i wzajemne oddanie dowodzą, że choć życie nie jest idealne, to miłość już tak.


"- Jest taka niepisana umowa między autorem i czytelnikiem, a niedokończenie książki chyba jakoś tę umowę narusza. 

- Niekoniecznie. W pewnym sensie to część tego, co mi się w tej książce podoba. Ukazuje śmierć w prawdziwy sposób. Umierasz w środku życia, w połowie zdania."

Tytuł oryginału: The Fault in Our Stars
Liczba stron: 310
 Powieść w jednym tomie
"Gwiazd naszych wina" nie jest moim pierwszym spotkaniem z Panem Zielonym. Na fali zachwytów i wyznań miłości kupiłam całkiem spontanicznie "19 x Katherine" i naprawdę do dzisiaj gorzko tego żałuję. Z powodu tej jakże nieudanej historii (recenzje znajdziecie tutaj) miałam pewną nieufność do pozostałych zachwytów. Zdarzało mi się, że czułam się w stylu "OMB. Koniecznie muszę przeczytać tę książkę teraz, zaraz, już!", a czasami - w przypadku Gwiazd naszych wina - "Nie wiem, czy nie ma w tym jakiegoś spisku." Spokojnie nie ma; książka jest bardzo prosta, a akcja książki przewidywalna bardziej niż oceny z trudnego sprawdzianu. Zapewne z pewnej strony można by określić tę historię, jako piękną; mi jednak w ogóle się ona nie spodobała.

Gdy tylko skończyłam czytać "Gwiazd naszych wina" nie mogłam się uwolnić od pewnego stwierdzenia, które podczytałam na blogu mojej przyjaciółki Alicji, że ta książka usilnie chce być książką, autor bardzo pragnie, abyśmy pokochali tych bohaterów i jego humor. Niestety, ja zauważyłam tę sztuczność w tworzeniu historii i klarowanie postaci w stylu "kryształowi główni bohaterowie oraz ich świetni przyjaciele" vs "cała reszta wszechświata" łamane przez "niedoskonali i nierozumiejący rodzice oraz rodzina". Sprawiło to, że czytałam książkę z maksymalnym tempem chcąc to skończyć. John Green mnie nie kupił, jego humor mnie nie bawi, jak to było w przypadku poprzedniej książki. Hazel nie polubiłam wcale, ponieważ ona naprawdę była zwykła, choć oczywiście autor podkreślał, że jest "tak zajęta sobą, że nawet nie zauważa, jaka jest niezwykła." Naprawdę? W którym momencie to zdanie ma być pozytywne i urocze? Hazel jest zajęta sobą i to wokół niej toczy się cała akcja - co ona czuje, chce, wybiera. A do tego jest strasznie demotywująca i gada, jak bardzo dziwna stara osoba. Uwierzcie mi, że rozumiem motyw raka i związanej z tym brutalności, ale to było tylko tło dla tej historii; jakkolwiek również prawdopodobnie jednym z niewielu dobrze poprowadzonych wątków w tej książce...

"Czasami trafiasz na książkę, która przepełnia cię dziwną ewangeliczną gorliwością oraz niezachwianą pewnością, że roztrzaskany na kawałki świat nigdy już nie będzie stanowił całości, dopóki wszyscy żyjący ludzie jej nie przeczytają. Ale są też dzieła takie jak to, o których możesz opowiadać innym, książki tak rzadkie i wyjątkowe, i twoje, że dzielenie się nimi wydaje się niemalże zdradą."


Najprościej mówiąc sama historia nie jest zła, choć nie jest też taka niesamowita i jednorazowa. Właściwie dość przeciętna, ale tło "Gwiazd naszych wina", czyli rak, książki oraz podróż do Amsterdamu, to jest najmocniejszą stroną tej opowieści. Rozczarowała mnie jej prostota - stwierdziłam, że film nie potrafił oddać tego wszystkiego, ale książka jest nawet mniej ciekawa... Więcej marudzenia, depresyjnych myśli i idiotycznych momentów, w stylu tego w domu Anny Frank, które co najwyżej wywoływały we mnie konsternacje, a nie zachwyt.


Dobrze, że w tej historii był jeszcze Augustus. Poza jego wątpliwym gustem, jeżeli chodzi o dziewczyny oraz faktu, że był dosłownie diamentowy w swojej doskonałości, to budzi w czytelniku cieplejsze uczucia swoim zachowaniem i wielkim sercem. I choć samo zakończenie nie jest zaskakujące (poza komentarzami Hazel na temat jego stanu, co był dla mnie zwyczajnie niesmaczne - czy ona naprawdę chorowała na raka? Przecież przechodziła przez podobne momenty kilka lat temu!!!), to i tak nie dało się poczuć pewnej melancholii oraz smutku na końcu książki. Moja mama ryczała, jak cholera i okrzyczała mnie, że w ogóle czemu jej to włączyłam. Sama chciała, słowo skauta.


Wygląda na to, że ze mnie i Johna Greena nic nie będzie. Kolejna książka, kolejny zawód i zmarnowane pieniądze. Mam na półce jeszcze jedną - "Papierowe miasta", a patrząc na opis, to ja już przeczuwam, jak to się skończy... Ja książki nie polecam, ale oczywiście, czy zapoznacie się z "Gwiazd naszych wina" (jeżeli jeszcze tego nie zrobiliście, choć jest to wątpliwie), jest Waszą decyzją.



Ocena: 5/10.


Polecam za to szczery trailer "Gwiazd naszych wina"

Sophie di Angelo

Zobacz również