Źródło: tumblr.com |
"Wierną" dostałam w swoje łapki niedługo po premierze, a więc już przy końcu października/początku listopada zeszłego roku. Moja przyjaciółka sprawiła mi tą książką niezwykłą niespodziankę i nie muszę ukrywać, że byłam zachwycona. Zanim film trafi do kin, miałam zamiar poznać wszystkie tomy, jednak spróbowałam raz... Niedługo potem drugi... Trzeci... Dopiero niedawno przysiadłam i zaczęłam czytać "Wierną" od początku. Finał trylogii "Niezgodna" wywołał we mnie mieszane uczucia.
Świat Tris już nigdy nie będzie taki sam. Gdy jeden tyran został wyeliminowany, drugi szybko zajął jego miejsce i postanowił już na zawsze położyć kres społeczeństwu frakcyjnemu. Altruizm (bezinteresowność), Nieustraszoność (odwaga), Erudycja (inteligencja), Prawość (uczciwość), Serdeczność (życzliwość) już nie istnieją, a ludzie zmuszeni są nosić kolorowe ubrania oraz wykonywać prace, do których nigdy nie zostali przyuczeni. Tris postanawia jednak wraz z grupką przyjaciół wykonać zadanie powierzone wszystkim Niezgodnym przez Edith Prior i opuścić Chicago w celu pomocy ludziom na zewnątrz.
Mój stosunek do tej trylogii od początku był mieszany. To prawda, że pierwsze dwie części bardzo mi się spodobały i otrzymały wysokie oceny, ale to nie była seria, która oddziaływałaby na na mnie w jakiś większy sposób, jak to było w przypadku "Igrzysk Śmierci". "Niezgodna" była dobrą oraz wciągającą opowieścią, ale zwyczajnie nieszczególnie oddziałującą na emocje czytelnika w większy sposób. Nie zostawia ona po sobie śladu; jest to ten typ historii, gdzie ją obserwujemy, ale nie czujemy w sobie.
Trzeba jednak przyznać, że "Niezgodna" - pierwszy tom - miała w sobie coś szczególnego, gdy spojrzeć na całokształt antyutopii dostępnych teraz na rynku, a zauważyłam to dopiero, oglądając film. Sami pomyślcie, jak to wygląda; zazwyczaj mamy do czynienia z trylogią w przypadku antyutopii, gdzie w pierwszych dwóch częściach coś się dzieje, ale nie za wiele. Zwykle poznajemy bohaterów, którzy nawet nie do końca wiedzą, że ich misją będzie w trzecim tomie ratowanie świata, w którym żyją. Wtedy - w finale - pojawia się prawdziwa akcja, a tutaj w "Niezgodnej" zaczynamy od takiego właśnie elementu - walki o Chicago.
W przypadku "Wiernej" miałam jeden problem, który stale wytrącał mnie z rytmu czytania, czy to po polsku, czy po angielsku. Powieść napisana jest w czasie teraźniejszym, a autorka postanowiła wprowadzić drugiego narratora, którym jest Cztery. Sprawa jest jednak taka, że Veronica Roth zwyczajnie, jako facet pisać nie umie. Nie miałam pojęcia, że była zmiana narracji dopóki coś mi w treści nie zaczęło zgrzytać - "dlaczego Tris jest tutaj, skoro poszła gdzieś indziej" - a wtedy cofałam się kilka stron do początku rozdziału, gdzie było napisane imię, aż w końcu to stało się najważniejszą rzeczą w tej książce. Faktu to jednak nie zmienia; Cztery opowiada dokładnie w ten sam sposób, co Tris i to nie winna tłumaczenia tym razem, lecz autorki, która szarpnęła się na narrację, której jeszcze nie opanowała. Teoretycznie mieliśmy spojrzenie w psychikę Cztery, ale praktycznie wyszła z tego Tris z męskim alter ego. Przykre to było, nie powiem, ponieważ skutecznie mnie odrzuciło od czytania nowelek z punktu widzenia Cztery.
Wiecie do czego to również doprowadziło? Wątek miłosny Tris i Cztery wypadł... strasznie. Nie, żeby w "Niezgodnej" oraz "Zbuntowanej" autorka wspięła się na wyżyny literackie, ale było to nawet przekonujące i miało w sobie iskrę, a tutaj czułam to samo, co w przypadku "Ukrytej bramy" - bohaterowie są, co prawda w związku, ale wygląda on na sztuczny i nie wzbudza w czytelniku żadnych emocji.
Veronica Roth rzuciła się na głęboką wodę pisząc finał trylogii i z przykrością muszę zawiadomić, że nie udało jej się z tego wybrnąć (utonęła). Nie chciałam wierzyć, że od początku takie było jej zamierzenie, ale fakt jest faktem: jeżeli debiutant przedstawia zarys swojej powieści, która jest pierwszym tomem serii, to musi załączyć również zarys całej jej fabuły, a dopiero potem dostaje zielone światło od wydawcy. Tym bardziej nie mogę tego pojąć.
Z jednej strony ponownie Veronica Roth zrobiła coś innego, gdy bohaterowie zgodnie z końcówką drugiej części opuścili Chicago i miała ona całą niezamalowaną kartę do wypełnienia i zrobiła to w sposób, a raczej próbowała, który w antyutopiach spotkałam tylko w "Więźniu Labiryntu", jednak ta seria sama w sobie jest dla mnie osobną historią. Uważam, że ten wątek można było świetnie poprowadzić. Miał on naprawdę wielki potencjał; był świeży i wykraczał poza znane nam granice z tego typu książek. Trudno to było jednak zrobić, gdy książka ma niecałe czterysta stron, a około setnej bohaterowie dopiero opuszczają Chicago.
Patrząc na "Wierną" z drugiej strony to właśnie logicznego poprowadzenia tutaj zabrało, a przy niewielkiej ilości stron, jeżeli wciąż pod uwagę, jak bardzo skomplikowaną fabułę autorka zrzuciła na barki czytelnika, to zabrakło też stron, wyjaśnień, rozwinięcia. Nie byłam przekonana do tego rozwiązania i widać było, że autorka też nie do końca, przez co "Wierna" jest dość chaotyczna i często nielogiczna. Chciałabym, żeby ten wątek można było pominąć i skupić się na emocjach, ale niestety na tym opierała się CAŁA fabuła trylogii.
Jeżeli czekaliście na Wierną, to oczywiście trzeba było, jak ognia unikać stron zagranicznych, ponieważ pojawił się tam straszny spoiler dotyczący samego finału. Obawiałam się, że nie będzie ono takie druzgoczące, ponieważ w pewnym momencie, konkluzja serii stała się klarowna, jak łza, a jednak zdecydowanie wzbudziło to we mnie smutek.
"Wierna" jest dla mnie dowodem, że nie wszystkim debiutantom się udaje, gdy rozpoczynają swoją przygodę pisarską, a Veronica Roth z powodu niewielkiego doświadczenia nie umiała poradzić sobie z fabułą własnej trylogii. Zakończenie oczywiście było niezwykle poruszające, choć przez chwilę miałam wrażenie, że takie nie będzie. Jednak autorka nie poradziła sobie z 'techniczną' stroną swojej opowieści. Dla czytelników serii jest to tom, który na pewno przeczytają, jednak radzę nie oczekiwać po nim zbyt wiele.
Ocena: 6/10.
Świat Tris już nigdy nie będzie taki sam. Gdy jeden tyran został wyeliminowany, drugi szybko zajął jego miejsce i postanowił już na zawsze położyć kres społeczeństwu frakcyjnemu. Altruizm (bezinteresowność), Nieustraszoność (odwaga), Erudycja (inteligencja), Prawość (uczciwość), Serdeczność (życzliwość) już nie istnieją, a ludzie zmuszeni są nosić kolorowe ubrania oraz wykonywać prace, do których nigdy nie zostali przyuczeni. Tris postanawia jednak wraz z grupką przyjaciół wykonać zadanie powierzone wszystkim Niezgodnym przez Edith Prior i opuścić Chicago w celu pomocy ludziom na zewnątrz.
Mój stosunek do tej trylogii od początku był mieszany. To prawda, że pierwsze dwie części bardzo mi się spodobały i otrzymały wysokie oceny, ale to nie była seria, która oddziaływałaby na na mnie w jakiś większy sposób, jak to było w przypadku "Igrzysk Śmierci". "Niezgodna" była dobrą oraz wciągającą opowieścią, ale zwyczajnie nieszczególnie oddziałującą na emocje czytelnika w większy sposób. Nie zostawia ona po sobie śladu; jest to ten typ historii, gdzie ją obserwujemy, ale nie czujemy w sobie.
Trzeba jednak przyznać, że "Niezgodna" - pierwszy tom - miała w sobie coś szczególnego, gdy spojrzeć na całokształt antyutopii dostępnych teraz na rynku, a zauważyłam to dopiero, oglądając film. Sami pomyślcie, jak to wygląda; zazwyczaj mamy do czynienia z trylogią w przypadku antyutopii, gdzie w pierwszych dwóch częściach coś się dzieje, ale nie za wiele. Zwykle poznajemy bohaterów, którzy nawet nie do końca wiedzą, że ich misją będzie w trzecim tomie ratowanie świata, w którym żyją. Wtedy - w finale - pojawia się prawdziwa akcja, a tutaj w "Niezgodnej" zaczynamy od takiego właśnie elementu - walki o Chicago.
Tytuł oryginału: Allegiant Seria: Niezgodna Tom: 3/3 Liczba stron: 526 (polskie wydanie: 378) |
Wiecie do czego to również doprowadziło? Wątek miłosny Tris i Cztery wypadł... strasznie. Nie, żeby w "Niezgodnej" oraz "Zbuntowanej" autorka wspięła się na wyżyny literackie, ale było to nawet przekonujące i miało w sobie iskrę, a tutaj czułam to samo, co w przypadku "Ukrytej bramy" - bohaterowie są, co prawda w związku, ale wygląda on na sztuczny i nie wzbudza w czytelniku żadnych emocji.
Veronica Roth rzuciła się na głęboką wodę pisząc finał trylogii i z przykrością muszę zawiadomić, że nie udało jej się z tego wybrnąć (utonęła). Nie chciałam wierzyć, że od początku takie było jej zamierzenie, ale fakt jest faktem: jeżeli debiutant przedstawia zarys swojej powieści, która jest pierwszym tomem serii, to musi załączyć również zarys całej jej fabuły, a dopiero potem dostaje zielone światło od wydawcy. Tym bardziej nie mogę tego pojąć.
Z jednej strony ponownie Veronica Roth zrobiła coś innego, gdy bohaterowie zgodnie z końcówką drugiej części opuścili Chicago i miała ona całą niezamalowaną kartę do wypełnienia i zrobiła to w sposób, a raczej próbowała, który w antyutopiach spotkałam tylko w "Więźniu Labiryntu", jednak ta seria sama w sobie jest dla mnie osobną historią. Uważam, że ten wątek można było świetnie poprowadzić. Miał on naprawdę wielki potencjał; był świeży i wykraczał poza znane nam granice z tego typu książek. Trudno to było jednak zrobić, gdy książka ma niecałe czterysta stron, a około setnej bohaterowie dopiero opuszczają Chicago.
Patrząc na "Wierną" z drugiej strony to właśnie logicznego poprowadzenia tutaj zabrało, a przy niewielkiej ilości stron, jeżeli wciąż pod uwagę, jak bardzo skomplikowaną fabułę autorka zrzuciła na barki czytelnika, to zabrakło też stron, wyjaśnień, rozwinięcia. Nie byłam przekonana do tego rozwiązania i widać było, że autorka też nie do końca, przez co "Wierna" jest dość chaotyczna i często nielogiczna. Chciałabym, żeby ten wątek można było pominąć i skupić się na emocjach, ale niestety na tym opierała się CAŁA fabuła trylogii.
Jeżeli czekaliście na Wierną, to oczywiście trzeba było, jak ognia unikać stron zagranicznych, ponieważ pojawił się tam straszny spoiler dotyczący samego finału. Obawiałam się, że nie będzie ono takie druzgoczące, ponieważ w pewnym momencie, konkluzja serii stała się klarowna, jak łza, a jednak zdecydowanie wzbudziło to we mnie smutek.
1. Niezgodna RECENZJA
3. Wierna
|
"Wierna" jest dla mnie dowodem, że nie wszystkim debiutantom się udaje, gdy rozpoczynają swoją przygodę pisarską, a Veronica Roth z powodu niewielkiego doświadczenia nie umiała poradzić sobie z fabułą własnej trylogii. Zakończenie oczywiście było niezwykle poruszające, choć przez chwilę miałam wrażenie, że takie nie będzie. Jednak autorka nie poradziła sobie z 'techniczną' stroną swojej opowieści. Dla czytelników serii jest to tom, który na pewno przeczytają, jednak radzę nie oczekiwać po nim zbyt wiele.
Ocena: 6/10.