Pierwsza połowa szóstego oraz ostatniego (to nie ja płaczę, to Ty płaczesz) sezonu Teen Wolfa od początku zapowiadała się bardzo dobrze i to mimo tego, że Stiles miał się pojawić tylko w paru odcinkach. Wyjątkowo oglądałam kolejne epizody na bieżąco i uwierzcie, że kawka, śniadanko i świeżutki odcinek Teen Wolfa w środowe poranki to najlepsza rzecz na świecie. Sezon szósty będzie składał się w sumie z dwudziestu odcinków. Podzielono go na dwie części, jak to było w przypadku trzeciego sezonu. Gdy teraz o tym myślę, to twórcy Teen Wolfa nigdy nie trzymali się serialowych "konwenansów", ponieważ od początku eksperymentowali z formą serialu - prawie każdy sezon ma inną ilość odcinków, nie mówiąc o sposobie ich prowadzenia. Nie wiem, czy w przypadku innej stacji (Teen Wolfa posiada MTV) byłyby możliwe takie szaleństwa. I pomyśleć, że z tego Nastoletniego Wilkołaka (sic!) wyrosło coś tak fajnego i momentami nawet bardzo dobrego.
Poniżej wilkołaki i delikatne spoilery szaleją na wolności
Sezon szósty kręci się wokół legendy tajemniczych jeźdźców widmo - supernaturalnej zgrai będącej częścią dzikiego łowu. Potrafią oni wymazywać ludzi ze wspomnień i najwyraźniej zadomowili się w Bacon Hills. Scott wraz z przyjaciółmi muszą zmierzyć się nie tylko z jeźdźcami, których nie potrafią pokonać, ale również z własną pamięcią - czy można tak po prostu zapomnieć o kimś ważnym?
Teen Wolf zawsze mniej lub bardziej bazował na mitologii i legendach, często dodając coś od siebie i tworząc własną wersję supernaturalnego menu. Nie spodziewałam się, że Dziki Łów jest tak dobrze oddany, jeżeli chodzi o historyczne podania z północnej, zachodniej i centralnej Europy. Najlepsze jest chyba to, że ten mit ludowy ma tak całkiem przypadkiem dużo związku z wilkami. Przedstawienie tego w serialu wyszło ciekawie i adekwatnie do współczesności akcji, znalazło się tu dużo smaczków dla pasjonatów mitologii. Sami jeźdźcy wyszli naprawdę przerażająco i to bardziej strasznie, niż obrzydliwie, jak to Teen Wolf z pasją praktykuje (drugą opcję oczywiście) od pierwszego sezonu. Właście, gdy tak o tym pomyśleć to efekty specjalne były całkiem przyzwoite w tym sezonie!
Sezon szósty Teen Wolfa łączy w sobie to, co najbardziej lubię w serialach. Po pierwsze mamy wystarczająco dużo treści o głównych bohaterach - ich relacje, związki, charaktery. Niewymuszenie, naturalnie, czasami zabawnie, czasami wzruszająco, innym razem bardzo smutno. To, że młode szczeniaczki niekoniecznie mnie interesują, to już inna sprawa. Z drugiej strony mamy tło, czyli motyw przewodni sezonu, który - jeżeli jest dobrze przemyślany i no cóż... intrygujący - to dopełnia świetnie perypetie życiowe wilczków. A moja ukochana mitologia to wisienka na torcie! W sezonie szóstym dostaliśmy wiele pięknych momentów oraz smaczków dla fanów, otrzymaliśmy też w końcu długo oczekiwane odpowiedzi (ekhm pełne imię Stilesa ekhm), a do tego zimowy finał pierwszej połowy finalnej serii był po prostu pyszną, emocjonującą ucztą. Jednym słowem: fangirling mode on.
Nie mam wątpliwości, że będę tęsknić za wilczkami, a jak nie popsują drugiej połowy sezonu (jak nie będzie tam Stiles, to I swear to gods, 6 B przestanie dla mnie istnieć jak zaginiony sezon Sherlocka), to będę Teen Wolfa wyjątkowo ciepło wspominać! To nie lada wyczyn przez tyle sezonów nie popsuć aż do obrzydzenia głównych bohaterów (ekhm Pamiętniki wampirów ekhm). Dziewiąty odcinek uświadomił mi coś, czego wcześniej nie zauważyłam - to wszystko zaczęło się od Stilesa - dosłownie od zaciągnięcia Scotta przez Stilesa do lasu w poszukiwaniu martwego ciała. Końcówka dziesiątego odcinka była więc idealna (to aż zabawne biorąc pod uwagę to, że podobnie zakończono zaginiony sezon Sherlocka, a miałam zupełnie inne odczucia).
Właściwie to trochę mnie bawi, że mimo tego, że Stilesa właściwie nie było w tym sezonie, co jest spowodowane tym, że Dylan O'Brien jest dość rozchwytywany, a do tego miał wypadek na planie "Leku na śmierć", więc fabułę szóstej serii trzeba było zbudować tak, żeby był i go nie było, to kolejny już sezon był właśnie o... Stilesie. Twórca serialu powiedział, że to było oddanie honorów tej postaci. Wnioskuję więc o zmianę tytułu na It's all about Stiles. Bez niego to oni po prostu krążyli jak dzieci we mgle! DOSŁOWNIE! Końcówka pierwszego odcinka była niesamowicie emocjonująca, następnie dworzec, dziewiąty epizod, który można by uznać za zapychacz, ale osobiście się wzruszyłam i finał, od zacytowania którego słowo w słowo usilnie się powstrzymuję. Cofałam odcinek kilkakrotnie w niektórych momentach. Stiles jest jak River Song z Doctora Who - jedna z najlepiej wykreowanych i pięknych kiedykolwiek postaci fikcyjnych. Niesamowicie podobały się nawiązania do początków tej historii, najlepszego pół sezonu (3 B), których się nie spodziewałam, a okazały się genialne. Nie wspominając, że poznajemy jego imię. Mieczysław Stilinski. Jak jakiś daleki awkward brat dziadka.
Jestem pod wrażeniem przemiany, jaka zaszła w Lydii - tym bardziej, gdy zaserwowano widzowi wspominki z pierwszego sezonu. Na początku co prawda marudziłam, że jak to, że jak ona śmie twierdzić, że kocha! Jednak potem... czasami chyba trzeba po prostu dostać porządnego kopa w cztery litery, aby zrozumieć własne uczucia. Nie spodziewałam się, że to właśnie ona będzie drugą najważniejszą postacią w tym półsezonie. Scott dalej jest słodkim szczeniaczkiem, który chyba zapomiał przez tę całą naukę do końcowych egzaminów, że posiada bardziej super-duper zdolności niż inni. Poprowadzenie wątku Theo było pozytywnie zaskakujące. Ba, nawet Malia była jakoś mniej irytująca niż zazwyczaj! Melissa za to jak zawsze cudowna! No i cowboy papa Argent... Co tu się wyrabia?!
Oczywiście - jak to Teen Wolf - nie ma samych ochów i achów (chyba, że mówimy o 3 B). Jednym z najzabawniejszych wątków w tym sezonie (i w serialu ogólnie) są nazistowskie wilkołaki. Jeżeli na samą myśl nie turlacie się w myślach ze śmiechu, albo chociaż nie straciliście brwi, bo właśnie uniosły się tak wysoko, że zniknęły we włosach, to chyba nie przeczytaliście dokładnie, co napisałam. Nazistowskie mówiące czasem po niemiecku i/lub o Hitlerze wilkołaki. W XXI wieku. Ten pomysł jest tak walnięty, że I'm not even mad, I'm impressed. Motyw ten pojawił się już wcześniej, ale teraz mamy jednego z antagonistów- nazistę, a cały ten wątek jest aż uroczy, ponieważ nie robi zbytniego wrażenia przy legendzie Dzikiego Łowu.
Finałowy odcinek tak baaardzo mi się spodobał! Choć oczywiście idealny nie był, ale zbytnio się tym nie przejmuję - jak zwykle po prostu wiercę i kręcę w poszukiwaniu niedającej się zagiąć logiki. Pomyślałby kto, że to wszystko zależało od jednej, jedynej zwrotnicy... Sama nie wiem, czy to tak banalne, że aż prawie sprytne, czy jednak zwyczajnie głupie. "To już nie mój problem. Muszę skończyć szkołę" - Scott McCall, true alfa. Może czasami prostota jest najlepszym wyjściem, ale po takim budowaniu napięcia przez dziewięć odcinków to po prostu za szybko się potoczyło. Siuuuup... nazista gadający o Hitlerjugend #truestory... i koniec. Tak to się kończy, gdy robi się z Bacon Hills dosłownie latarnię dla supernaturalnych stworzeń. One przychodzą.
Pierwsza połowa finalnego sezonu "Teen Wolfa" zdecydowanie mi się spodobała. Po obejrzeniu całości mogę bez wahania napisać, że choć 3 B to było mistrzostwo, to ta pół seria ląduje u mnie na drugim miejscu. Jestem niesamowicie ciekawa, jak to wszystko się skończy!
Teen Wolf powróci z finalnymi dziesięcioma odcinkami szóstego sezonu latem 2017 roku.