Sherlock - sezon 4 - odcinek 2 - The Lying Detective [spoilery]

Trzy lata czekania, pierwsze rozczarowanie, lecz i niegasnąca nadzieja na poprawę. Czy jeden kłamiący detektyw może wywołać istną burzę emocji i odbudować wiarę? Hej! To w końcu Sherlock... Zapraszam!


Do drugiego odcinka po klapie z pierwszym podeszłam z pewną ostrożnością. Choć zdecydowanie dało się go przeżywać - w końcu emocjonalny rollercoaster jej! (a miałam panować nad fangirlingiem... czy coś tam) - to jednak żyła we mnie pewna nadzieja... Miałam nadzieję, że znajdzie się tu wyjaśnienie dla nijakości "The Six Thatchers", że to wszystko nabierze głębokiego sensu i będę mogła znów pokręcić głową z uznaniem, że dałam się wrobić. Tak się nie stało, jednak pozostaje nadzieja, że finałowy odcinek czwartego sezonu da mi wszystkie odpowiedzi i ostatecznie będę mogła zwrócić honor. Naprawdę chciałabym się mylić, bo to w końcu Sherlock! Choć muszę dodać, że zwykle kolejne sezony przebijały poziom poprzedniego, wzbijając się na wyżyny, które myślałam, że już zostały osiągnięte, ale teraz w czwartym sezonie na razie nie mogę tego dostrzec.

-Sherlock opuścił mieszkanie.
-Paliło się? 
(Krótka historia ferii zimowych typowego mola książkowego XD)

Najlepsza część odcinka to moment, w którym Faith przychodzi do Sherlocka. Cała noc, którą spędzili razem jest naprawdę cudowna! Bardzo mi się podobał ten wątek. To, że Sherlock nie puścił niedoszłej samobójczyni samej i że zabrał ją na frytki...
-Niesamowite - powiedziała po tym, jak "rozłożył" ją na części pierwsze.
-Wiem - odpowiedział Sherlock.
-Miałam na myśli frytki. 


Cudowny szczegół, że okrążał budynki tworząc napis dla Mycrofta (fuck off) - swoją drogą, czy to nie jest delikatna przesada z tym, że wszystko zostało rzucone w diabły, bo Sherlock wyszedł z domu?! Znaczy się... Ja bym pewnie rzuciła wszystko w diabły, ale mówimy tu o rządzie, części najważniejszych osób w kraju, więc bądźmy poważni. Rozumiem, że jedna osoba mogłaby zostać przydzielona jako "ogon", ale nie kilkanaście...

Jak już jesteśmy przy Mycrofcie, to scena z końca odcinka, kiedy jego współpracowniczka (która miała dziewczynę, choć to niekoniecznie wyklucza jej zainteresowania starszym Holmesem, bo wiecie - nic tak nie działa na babki, jak wyprowadzenie przez ochronę i oskarżanie o zbrodnie) daje mu swój prywatny numer, a on go odkłada i bierze, bo sam nie wie, co z tym zrobić... CUDO. (Podobno ich spotkanie w gabinecie, po którym poprawiają ubrania było bardziej intymne, niż mogłoby się wydawać hehe). Brakowało mi tych cudownych, komediowych akcentów. Moffat, good to have you back in shape!

Bohaterem odcinka zostaje jednak: Pani Wspaniała Hudson. Dawno się tak nie uśmiałam, cóż za wspaniała osóbka. Kto jeszcze myślał, że to Sherlock gwizdnął komuś auto i z przytupem zajechał pod dom psychiatry Johna? Przecież 'kiedy Sherlock próbuje nawiązać kontakt, to nie sposób tego nie zauważyć' - mówi John i bum! 


A to pani Hudson!
-Czy zauważyła Pani, jak szybko jechała?
-Skądże, rozmawiałam przez telefon. ♥♥♥
I ten moment, gdy wymogła przyrzeczenie na Johnie, że obejrzy Sherlocka, jeżeli tylko będzie miał okazję.
Tadam!
-Akurat przypadkiem mam go w bagażniku, to co zerkniesz teraz?


Jeżeli ktokolwiek powie, że istnieje jakaś lepsza wersja pani Hudson, to zaprawdę powiadam Wam, że się myli. Wdowy po handlarzu narkotyków, której Sherlock pomógł doprowadzić do egzekucji wyżej wspomianego, jeżdżącej sportowymi samochodami (gdzie ona go trzyma?!), nie da się pobić. Tę scenę mogłabym po prostu zacytować słowo po słowie, choć obejrzałam ją tylko dwa razy. Cudowne momenty, gdy Sherlock narzeka na to, że go upuszczono, a pani Hudson zauważa, że to tylko dlatego, że niosące go osoby go znały. Gdy pił z wazonu i narzekał, że woda jest mulista. Naprawdę nie wiem, czy to nie jest czasem najlepsza scena w tym serialu jak dotąd. Moffat, tak tylko... Kocham Cię!

Jednak to nie koniec pochwał i słów uznania pod adresem pani Hudson! Mycroft wywraca mieszkanie Sherlocka do góry nogami próbując odkryć, co doprowadziło go na skraj śmierci do większego niż zazwyczaj szaleństwa, a pani Hudson, która wcale nie ma tak wyjątkowego umysłu, jak Holmesowie, po prostu zauważyła, co Sherlock robi, gdy coś go trapi. Niszczy kominek! Wzruszyłam się normalnie.



Mary, ach Mary. Przez kilka sekund serce zabiło mi mocniej, ponieważ pojawiło się to niedowierzanie, ta sugestia, że jednak żyje, przeżyła, nieważne jak (Trolle musiałyby się tłumaczyć dopiero po tych wszystkich łzach wzruszenia)! A potem okazało się, że John rozmawia sam ze sobą. I okazuje się, że jest o wiele bystrzejszy niż ktokolwiek mógłby się spodziewać! Zawsze było wiadomo, że Sherlock jest genialny. Potem pojawiała się Mary, również niezwykle sprytna i inteligentna. A John na początku zachwycał się wywodami Sherlocka, a potem przewracał oczami na jego popisywanie się. A teraz wszystkim niedowiarkom pokazał, że ma niesamowity potencjał, nie wspominając o wrażliwości. Martin Freeman był wspaniały w tym odcinku! 


W ogóle ktoś jeszcze zauważył, że gdy Sherlock sięgnął po czapkę pod koniec odcinka, to wyglądało na to, że on też widzi Mary? Wiele osób może narzekać, że Sherlock stał się zbyt emocjonalny, że przeżywa itd., jednak według mnie nawet taka postać nie może stać w miejscu! Przez to, że uczy się empatii nie znaczy, że nagle zgłupieje i straci swoje umiejętności, czy cechy, które wszyscy tak uwielbiają. To oznacza tylko, że dalej się rozwija - a tego oczekujemy od wszystkich fikcyjnych bohaterów, gdy śledzimy ich historię, więc czemu nie od Sherlocka?


















Nie porzucam jednak jeszcze Watsona, ponieważ końcówka wzbudziła moje wątpliwości. Hola! Ja wiele mogę przyjąć na klatę, ale scena, w której John przekonuje Sherlocka, że Irene Adler (spoiler-niespoiler, gdyby ktoś zapomniał... żyje) to top materiał na dziewczynę, to aż mnie rozbawiła. Negatywnie. Śmiech zwątpienia. Patrzyłam z niedowierzaniem i lekkim zażenowaniem na tę scenę (chyba nie mniejszym niż Sherlock). No wiecie... Bądźmy poważni. 


Nie miałam nic przeciwko temu, że wróciła - w senie wiadomo było, że Sherlock ją ocalił, bo lubi wyzwania i w pokrętny sposób szanuje ludzi, którzy potrafią go wykiwać. Miałam po prostu nadzieję, że Sherlock kłamał na temat śmierci kogoś innego. Nigdy nic nie jest pewne w tym serialu - dopóki nie podsumuje tego Greg (xD), więc może scena z dachu z końcówki drugiego sezonu... wcale nie wyglądała, tak jak nam to pokazano? Nadzieja umiera ostatnia!

Przejdźmy teraz do przewidywalności i tego, że w tym odcinku w ogóle mi ona nie przeszkadzała - inne elementy odcinka to bez problemu rekompensowały. Właściwie końcówka była baaardzo przewidywalna - to, że John ruszy niczym rycerz na białym koniu wdowa po handlarzu narkotyków sportowym samochodem, który też ma dużo koni, na ratunek Sherlockowi i zdąży w ostatnim momencie. Prawie wszyscy spodziewali się Sherlocka w bagażniku wyżej wspomnianego sportowego auta. Tego, że po słowach Johna, że potrzebuje drugiej opinii do drzwi zapukała Molly... (Btw. dajcie jej jakiś fajny wątek w tym sezonie!)  Jednak i tak by super! Nie przeszkadzało mi to, że sugestie przeradzały się w fakty. Bawiłam się i zachwycałam grą słów i "przypadków". A najbardziej podobało mi się to, że wszystkie elementy, które mogły wydawać się przypadkowe w odcinku, pod koniec złożyły się w logiczną, piękną, gotową do podziwiania i chwalenia całość. Można? Można!


Baaardzo zaintrygowało mnie to, że Sherlock zaprosił wszystkich na imprezę do nowej terapeutki Johna na dwa tygodnie za nim on w ogóle przypadkowo ją wybrał (jeżeli dobrze zrozumiałam chronologię, to była jego pierwsza wizyta?). Wszystko nabiera oczywiście sensu po obejrzeniu rozszerzonej wersji wiadomości zza grobu od Mary, gdzie Sherlock sobie po prostu wszystko rozplanował, więc wiedział, że pani Hudson akurat tego dnia zawiezie go do Johna, bo jest pod takim wpływem... Wait, what? Blisko trzy tygodnie temu wiedział, że John tego dnia, o tej godzinie będzie u terapeutki, którą wybrał na podstawie dość sporej listy kryteriów (godzina, płeć, kto o tym wie) i że pani Hudson właśnie wtedy go tam zabierze... Może dlatego to nie ja piszę scenariusze, bo bym umarła przy próbie stworzenia logicznej, nie dającej sobie nic zarzucić wersji. 










Tak tylko już krótko wspomnę ponownie o tym, jak szalenie inspiruje mnie obróbka graficzna i efekty specjalne w Sherlocku. Nie raz kręcę nosem na zielone tło w serialu i potem mówię sobie: hej, to w końcu nie jest Gra o Tron, nie ma takiego budżetu, jak film o superbohaterach, nic dziwnego, że coś wygląda cholernie nienaturalnie. Jednak wszystko tutaj jest po prostu idealne. Byłam wpatrzona jak w obrazek, gdy Sherlock "zawiesił" kartkę na tablicy korkowej i manipulował oknem, a to tylko malutki przykład z tego odcinka. Czy wspomniałam, jak cudowne przejścia ma Sherlock? Może niekoniecznie w tym odcinku (w pierwszym były cudne), bo tutaj za przejścia służyły urywki z seryjnym mordercą Smithem, ale ogólnie efekty i zabawa formą w Sherlocku to był to jeden z powodów, dla których interesowałam się reżyserią.

W odcinku nie mogłoby zabraknąć zagadki kryminalnej i z pewną ulgą muszę powiedzieć, że jestem zadowolona z tego, jak poprowadzono ten wątek. Był interesujący, intrygujący i nie opuszczała mnie ta nutka zaciekawienia, czy Sherlock na pewno ma rację? Zwłaszcza, gdy kolejne elementy zdawały się tylko zaprzeczać jego hipotezie? Reklama płatków, to, że nigdy nie spotkał się z Faith, bo ona go nie zna, a on był wtedy naćpany i sam nie wie, a nawet taki szczegół, że gdy chodził nocą po Londynie, to obrazy z kamery łapały tylko jego i Mycroft nawet zapytał, czy z kimś jest, ale to nie było pewne. I potem zaserwowano widzom to jakże sprytne przerobienie historii o Hermanie Webster'ze Mudgett (znanego jako H. H. Holmes), który zamienił swój Hotel na dwór (strachów i) morderstw, a główny bohater zrobił podobnie, choć użył szpital jako swój "plac zabaw". Genialne! Interesująca zagadka, nietypowy zbrodniarz, pewna niepewność i zmieszanie, a następnie emocjonujący, niesamowicie dobry finał.


Jednym z najważniejszych wątków w tym sezonie bez wątpienia jest rodzeństwo Sherlocka - jak się okazuje jest nie tylko Mycroft, ale i evil sister (podobno Trolle od daaawna czekały, aby napisać ten moment w scenariuszu) oraz najwyraźniej... brat bliźniak Sherlocka? Znaczy się ja nie skreślam od razu evil sister, ponieważ nie tylko najwyraźniej jest równie genialna, co Sherlock i Mycroft - pojawiła się w jego mieszkaniu i on odczytał ją dokładnie tak, jak chciała, a do tego naprowadziła go na sprawę seryjnego mordercy (choć chciałabym baaardzo wiedzieć skąd miała kartkę, którą napisała Faith EDIT: po obejrzeniu z napisami dowiedziałam się, że od seryjnego mordercy we własnej osobie, ale w takim razie... dlaczego???). Będzie mi przykro, jeżeli się okaże, że to ona stworzyła Moriarty'ego. Jednak evil sister ma na imię Euros, a przez te dwa odcinki przewijał się również Sherrinford (nie mówiąc o tym, że jego istnienie w kanonie jest tak jakby potwierdzone, choć nie został on nigdy wspomniany. W tamtych czasach najstarszy syn zajmował się majątkiem, dzięki czemu Mycroft mógł być pracownikiem rządu, a Sherlock, najmłodszy, detektywem). To, co Mycroft o nim powiedział (jest bezpieczny) sugeruje, że się ukrywa lub jest w ukryciu trzymany.  I do tego rzecz, którą zauważyła eM, czyli to, że w dniu urodzin Sherlocka, w kalendarzu Mycrofta było zaznaczone, żeby zadzwonił do Sherrinforda (eM zwróciła uwagę również na cytat, że "ludzie zawsze poddają się po trzech próbach" - to może być wskazówką), więc to mogłoby sugerować, że mają urodziny tego samego dnia. Fandom by chyba umarł, gdyby Sherrinforda zagrał Tom Hiddleston i był bliźniakiem Sherlocka. 

Nie wiem, czy widzieliście krótką zapowiedź trzeciej serii. Trzy wskazówki. Thatcher. Smith. Sherrinford. Były popiersia, był seryjny morderca... Czas na drzewo genealogiczne Holmesów! Niedzielo nadchodź! 

"The Lying Detective" oglądało mi się naprawdę dobrze i bardzo się z tego cieszę. Odcinek jest bardzo emocjonujący, może pozornie chaotyczny, a jednocześnie pięknie logiczny i łączący wszystkie swoje wątki (no, do pewnego stopnia!). Fani - a zwłaszcza osoby zawiedzione premierowym odcinkiem czwartego sezonu - nie powinny się zawieść!

PS. Wszystkie te gify są dla mnie bardzo ważne, nawet jeżeli mogłoby się wydawać, że jest ich za dużo i przesadziłam. Jednak czy da się w ogóle przesadzić z gifami z Sherlocka?! NIE SĄDZĘ!

Sophie di Angelo

Zobacz również