Szóstka wron - Leigh Bardugo


Co robisz, gdy trzeba dokonać rzeczy niemożliwej? Zwracasz się do osób, które nie mają nic do stracenia. "Kiedy ludzie mówią, że coś jest niemożliwe, na ogół mają na myśli, że jest to mało prawdopodobne".* Gdy sześcioro wyrzutków podejmuje się niewykonalnego zdania wiadomo od razu, że naprawdę wiele rzeczy może pójść niezgodnie z planem.

Propozycja wynagrodzenia, które ustawi Cię do końca życia nie pojawia się codziennie. Niewyobrażana fortuna oznacza równie niemożliwe zadanie do wykonania - wliczając w to włamanie do niezdobytej nigdy przedtem wojskowej twierdzy znajdującej się pośrodku lodowej pustyni oraz przechwycenie zakładnika tak cennego, że również wiele innych, niezwykle niebezpiecznych osób pragnie go dorwać. I z tego wszystkiego dobrze byłoby wyjść bez większego szwanku. Do tego zadania potrzebni są ludzie zarówno zdesperowani, co niebezpieczni i nieobliczalni - kto inny podjąłby się bowiem tak jednoznacznie samobójczej misji?

"Żadnych żałobników. Żadnych pogrzebów."

"Szóstka wron" zainteresowała mnie zanim dowiedziałam się, o czym w ogóle jest ta książka. Kolejna seria w Grishaversum? Wydawało mi się, że nic więcej nie potrzebuję do szczęścia po skończeniu oryginalnej trylogii. Jednakże kiedy w końcu przeczytałam opis "Szóstki wron" wzbudził on we mnie mieszane uczucia. Nie wiem nawet, czego dokładnie oczekiwałam, lecz po prostu informacja, że ma być to historia o włamaniu stulecia... Po tym moja ciekawość jakoś tak oklapła.

Zabrałam się jednak za czytanie "Szóstki wron" zaraz po skończeniu "Ruiny i rewolty". Różnica jest znacząca! Po pierwsze mamy nowych bohaterów, w innym miejscu z uniwersum Grisza. Czytelnik ma okazję poznać miasto Ketterdam, leżące na wyspie Kerch, a następnie udaje się na daleką, mroźną północ - do Fjerdy. Dodatkowo ze względu na to, że jest tutaj aż sześcioro bohaterów (choć na razie swoje rozdziały ma tylko pięcioro), narracja zmieniła się z pierwszoosobowej na trzecioosobową. Jednak i tak mamy okazję bardzo dobrze ich poznać!


"Gdyby któreś z was przeżyło, dopilnujcie, żeby chowano mnie w otwartej trumnie. Świat zasługuje na jak najdłuższe obcowanie z tą twarzą."

Jesper to niewątpliwie najzabawniejszy bohater tej serii. Spójrzcie tylko na niego! Ten chłopak wygląda jak chodzące kłopoty... w które dacie się wplątać z uśmiechem na twarzy. Polubiłam go, choć równocześnie najmniej chwycił mnie za serce. Jednak i tak jest uroczy, zabawny i przewrotny. Ma swoje problemy, słabe punkty, ale potrafi też stanąć na wysokości zadania i nie raz zaskoczyć czytelnika oraz umiejętnie zachęcić innych do zmierzenia się ze swoimi demonami.

Mam jednakowoż pewien problem z "Szóstką wron". Zacznę od tego, że jest to książka, o której na pewno słyszeliście. Możliwe nawet, że już czeka cierpliwie na Waszej półce. Kolejni czytelnicy się zachwycają, wszystkie dziewczyny umierają z zachwytu nad Kazem (#teamMatthias #teamWylan), a jeżeli jeszcze znacie i lubicie trylogię Grisza, to oczekiwania sięgają prawie księżyca. Do tego "Szóstka wron" jest tak popularna, że w tym momencie mnóstwo ludzi jej szuka, ponieważ jest już praktycznie nie do kupienia, a od premiery minęło zaledwie pół roku. Czy się chce, czy nie chce - pojawiają się wymagania. Ja staram sobie nie narzucać oczekiwań, ale wiadomo jak to jest... Czasami się nie da! Zabrałam się więc za nią, przeczytałam i... okazało się, że w porządku - "Szóstka wron" jest dobra, może nawet bardzo dobra jeżeli chodzi o zawiłości fabuły oraz budowanie postaci. Jednak równocześnie jest średnia(/o dobra). Jedna z tych książek, które przeczyta się raz, wciągnie, ale już nie przeżyje, a potem... zapomni.

Nie umiem nawet dokładnie określić, gdzie leży problem, ponieważ "Królestwo kanciarzy" to książka, którą przeżywam już nie od tygodni, a miesięcy. A tutaj po lekturze byłam wręcz rozczarowana - to wszystko?, pytałam samą siebie. Z jednej strony przeskok ze trylogii Grisza, która była bardzo głęboka - w stylu świat do uratowania - do historii bandy wyrzutków, to było niczym skok do lodowatej wody. Może powinnam dać sobie więcej czasu, aby ochłonąć po "Ruinie i rewolcie" (po przeczytaniu "Szóstki wron" bez najmniejszego problemu wiedziałam, że podobała mi się bardziej trylogia Grisza). Może nie powinnam była czytać opisu. A może to fakt, że nie rozumiem zamieszania wokół Kaza. Fabuła była dograna do ostatniej strony, pełno zwrotów akcji, może nawet wstrzymywania oddechu, ale i tak zabrakło mi emocji. A tego już oczekiwałam po książce Leigh Bardugo.


"- To niezgodne z naturą, żeby kobiety walczyły.
- To niezgodne z naturą, żeby człowiek był równie głupi, jak wysoki, a jednak proszę, stoisz tutaj."

Nina jest dla mnie najbardziej swojską postacią w dylogii. Po pierwsze jest Griszą, więc już na starcie jest niczym stara znajoma. Po drugie jest po prostu obłędna. Ma oczywiście swoją własną historię - jest młodą dziewczyną z potężną, niebezpieczną mocą, ale i żołnierką należącą do Drugiej Armii, która pewnego dnia znalazła się w złym miejscu, w bardzo złym czasie. Nina włada bezbłędnie nie tylko swoją mocą, ale i sarkazmem. A w "Królestwie kanciarzy" można również dostrzec jak niezwykle empatyczną i troskliwą jest osobą, ponieważ kiedy wszyscy inni chcą po prostu wyjść z sytuacji (żywo) obronną ręką, to jej zależy, aby również postronne, niewinne osoby nie ucierpiały. 

A źle się dzieje w państwie duńskim tj. griszów. To był właściwie jeden z wątków, który najbardziej mnie zainteresował, choć początkowo sprawa z jurdą parem średnio do mnie przemawiała. Jednak w trylogii spojrzenie na świat Griszów było raczej skromne, jednostronne, a tutaj można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy - zaczynając od tego, jak wygląda ich sytuacja na całym świecie, poprzez zdanie postronnych, a kończąc na ich integracji z innymi.

Akcja "Szóstki wron" rozgrywa się dwa lata po zakończeniu ostatniego tomu trylogii Grisza - "Ruiny i rewolty". Leigh Bardugo przyznała, że nową dylogię w świecie Griszów napisała w taki sposób, żeby osoby, które nie czytały jej poprzednich książek mogły z łatwością rozeznać się w tym świecie. Jednak, jako osoba, która w tym momencie przeczytała wszystkie powieści jej autorstwa mogę powiedzieć, że owszem, można zabrać się za "Szóstkę wron", jeżeli nie zaczęło się czytać trylogii Grisza i nie planuje się tego w najbliższym czasie (co według mnie byłoby baaardzo złą decyzją). W innym przypadku (jeżeli zaczęliście czytać któryś z tomów trylogii) pojawiają się informacje, które jednoznacznie sugerują zakończenie poprzedniej serii. Gdybym zaczęła to czytać przed zabraniem się za "Szturm i grom", co prawie zrobiłam, zdenerwowałabym się na siebie, bo dowiedziałabym się paru istotnych rzeczy.

"Zaczęło się od sztormu i w pewnym sensie ten sztorm nigdy się nie skończył. Nina wparowała do jego życia z wiatrem i deszczem, i wstrząsnęła jego światem. Od tamtej pory nie odzyskał równowagi."


Matthias to według mnie najciekawsza postać w dylogii "Szóstka wron", żaden z pozostałych bohaterów nie poruszył mnie tak bardzo. To jaki jest w sytuacji, w której go poznajemy... Poprzez drogę, którą przeszedł, aby się tam znaleźć... Aż do zakończenia "Królestwa kanciarzy"... Młody mężczyzna, który musiał zmienić swój cały światopogląd, ponieważ to w co wierzył, nie było prawdziwe. Niesamowicie skonstruktowana postać. Nie da się przejść obok jego historii obojętnie. Matthias mnie po prostu zafascynował i szczególnie z niecierpliwością oczekiwałam na kolejne fragmenty właśnie z jego punktu widzenia. Choć ciekawie było również spojrzeć na niego oczami reszty bohaterów.

Jednym z najciekawszych aspektów dylogii są więc oczywiste wątki romantyczne, ponieważ z jednej strony mamy każdą możliwą wariację poruszoną w serii, a z drugiej... nie wszystko kończy się tak, jak byśmy to sobie wyobrażali, czy nawet spodziewali się. I to akurat bardzo mi się spodobało, choć również złamało mi boleśnie serce.

"-Jestem biznesmenem - powiedział jej kiedyś. - Ni mniej, ni więcej.
-Jesteś złodziejem.
-Przecież to właśnie powiedziałem, prawda?"

Jest jedna rzecz, która bardzo mi nie przypadła do gustu w "Szóstce wron" - nowe tłumaczenie nazw własnych. W tym momencie mamy na polskim rynku dwie serie ze świata Griszów, z tym samym specyficznym słownictwem, które zostało przetłumaczone... na dwa różne sposoby. Dokładnie tak było z "Igrzyskami" i ich ekranizacją - tłumaczący napisy nie spojrzeli do książki, więc przetłumaczono typowe dla książki słownictwo na nowo. Wyobrażacie sobie, gdyby to się stało z Harry'm Potterem? To byłby koszmar! Niestety przytrafiło się to "Szóstce wron", ponieważ nową serię Leigh Bardugo wydaje inne wydawnictwo. Nie sprawdzono pierwszego tłumaczenia i przełożono nazwy własne serii raz jeszcze w zupełnie inny sposób.

"Szóstka wron" to początek dwutomowej serii, która ponownie została osadzona w świecie Griszów stworzonym przez niesamowitą autorkę Leigh Bardugo. Jeżeli książka Wam się spodobała, to na pewno nie zawiedziecie się jej pozostałą twórczością. A tom drugi dylogii, który ukaże się już wkrótce... to dopiero będzie przygoda.

Już w ten czwartek przedpremierowa recenzja finalnego tomu "Szóstki wron" - "Królestwa kanciarzy".

*cytat z "Szturmu i gromu" Leigh Bardugo

Tytuł oryginału: Six of Crows Seria: Szóstka wron Tom: 1/2 Liczba stron: 496 Ocena: 8/10

Post ukazał się w cyklu Miesiąc z... Leigh Bardugo.

Sophie di Angelo

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz! Do zobaczenia przy kolejnym poście!
Xoxo