Sherlock - sezon 4 - odcinek 1 - The Six Thatchers [spoilery]

Sherlock to serial jedyny w swoim rodzaju - co do tego nikt nie ma wątpliwości. W dzisiejszych czasach, aby program opłacał się stacji, to musi pojawić się jeden sezon rocznie. Nie ma bata! Ma być sezon (rozciągnięty przez półfinały oraz różne święta w czasie) i jest on wręczany widzom punktualnie - dopóki nie skończy się materiał i/lub zainteresowanie (a wtedy mimo tego, że skończył się materiał, to i tak są dalsze sezony ugh). Jednak fani Sherlocka nie mają tak łatwo - dwa lata przerwy po sezonie drugim, a teraz trzy po trzecim (czy to znaczy, że na piąty będziemy czekać cztery lata? Widzę w tym wzorzec normalnie...). Jest to coś innego, wyjątkowego w serialowym świecie - nie tylko ze względu na frekwencję, ale i obsadę, jakość, reżyserów i milion innych rzeczy. Taki właśnie jest Sherlock, czy też może... w chwili obecnej... był?


Nie było mi łatwo zabrać się za napisanie czegokolwiek o tym odcinku. Znacie to uczucie. gdy powinniście się uczyć do egzaminu lub pisać magisterkę i wtedy odkrywacie, jak wiele możliwości daje świat (tj. ile jeszcze ciekawych filmów i seriali nie obejrzeliście?). Tak więc ja unikałam Sherlocka jeszcze skuteczniej niż nauki (a jestem w tym mistrzem!). Jednak świat należy do odważnych, prawda? Nadszedł więc czas, aby zmierzyć się z pierwszym odcinkiem czwartego sezonu, na który czekaliśmy trzy lata. TRZY LATA! 

I otrzymaliśmy coś takiego?!

Kiedy oglądałam odcinek po raz pierwszy (brytyjska premiera pierwszego stycznia) bardzo przeżywałam pierwsze minuty. Typowy fangirling, wiecie? Jednak nawet przez niego przebijały się powoli pewne wątpliwości. Coś tu nie gra... Dlaczego on się tak zachowuje? Nie rozumiem... I gdyby to jeszcze było jak za starych dobrych czasów, gdy KAŻDY element miał znaczenie w momencie konkluzji, to teraz rozpływałabym się w zachwytach, jak to Trolle ponownie zagrały wszystkim na nosie. Jednak tak nie było.


Uwielbiam smaczki, gdy coś czytam lub oglądam. Wewnętrzne żarciki lub teksty (ale i mnóstwo innych elementów jak ubranie), które zrozumieją tylko fani danej produkcji czy serii. Uwielbiałam to jak pięknym ukłonem w stronę fanów Sherlocka był pierwszy odcinek trzeciego sezonu, ponieważ zrobiono go ze smakiem i finezją. Za to tutaj pojechano po bandzie dosłownie co kilka minut zasypując nas tekstami, które już dobrze znamy i kochamy, a pod tą przykrywką pokazując, że.... właściwie nie mają nam nic nowego do pokazania? Spojrzałam na zegarek i ze zgrozą zauważyłam, że minęło pół godziny, PÓŁ GODZINY, które nic nowego nie wniosły, a były próbą zagrania na emocjach. Mnóstwo przypadkowych scen, przeskakiwania z wątku na wątek, które ostatecznie nie miały żadnego znaczenia...  I wtedy zrobiło się nudno. 


Lubię Mary, uwielbiałam to, jak poprowadzono jej postać. Od uroczej, cwanej babki z pierwszych dwóch odcinków sezonu trzeciego do intrygującej, skomplikowanej postaci, którą okazała się być w ostatnim odcinku. To było dopiero coś! Jednak jak dla mnie temat się skończył, ponieważ - tak tylko przypominam - NADAL nie wiemy, jak Sherlock przeżył. Za to postanowiono po poświęceniu całego finału trzeciej serii Mary, dać temu wątkowi również premierę czwartej. Gdyby to jeszcze było niezwykle interesujące lub wciągające... A naprawdę okazało się być zwykłym, niezbyt ciekawym zapychaczem, jak zamach bombowy w sezonie trzecim, który jednak zupełnie nikomu nie przeszkadzał, bo ostatecznie uzupełniał odcinek, a tutaj...  to po prostu było. Dlaczego? To wiedzą chyba tylko Trolle.

Jedno uczucie bije mi w piersi, gdy myślę o "The Six Thatchers" - wielkie rozczarowanie. Zmarnowane trzy lata czekania, zmarnowany potencjał. Jeszcze zanim zaczęłyśmy oglądać odcinek z eM to mówiłam z pełną pewnością, że Sherlock nie mógłby okazać się zły, to w końcu Sherlock! Trzy odcinki raz na kilka lat dopracowane do perfekcji, doszlifowane do tego stopnia, że każdy z nich jest małym dziełem sztuki! Miałam tę pewność w sobie, bo to w końcu... Sherlock...


Nie będę wytykać placami czyja to wina, ale powiedzmy sobie szczerze - nigdy nie uważałam Marka Gatissa za wybitnego scenarzystę. Jest dobry, ponieważ w końcu stworzył wraz z drugim Trollem trzy piękne sezony i odcinek specjalny, ale np. z "Doctora Who" nie pamiętam ani jednego jego odcinka szczególnie dobrze - i nie chodzi tu o zatarte szczegóły, a wrażenie. Z drugiej strony i nie wszystkie odcinki wcielonego zła Moffata są dobre, ale skłamałabym, gdyby powiedziała, że większość z nich nie należy do moich ulubionych - on stworzył najlepsze i kultowe postacie i potwory w Doctorze. Nienawidzę go, bo go uwielbiam! Pozostaje więc ten strzępek nadziei, że drugi odcinek - jego odcinek - będzie lepszy. 


Czy śmierć Mary mnie zasmuciła? Zapewne by tak było, gdyby nie była tak okropnie przewidywalna. Jak właściwie wiele momentów w tym odcinku. Mary uciekła, aby ochronić Johna i Rosie - przewidywalne. Sherlock ją odnalazł - przewidywalne. Śladem Johna i Sherlocka podążał nowy prześladowca Mary - przewidywalne. Mary wyskakująca przed Sherlocka, którego OSTRZEGAŁA kilkakrotnie i próbowała powstrzymać - przewidywalne. Wiadomość na DVD nagrana zapobiegawczo przez Mary - przewidywalne. Zadanie dla Sherlocka - przewidywalne. Jak dla mnie sprawa jest jasna - to Sherlock ją zabił. Zabił ją tym, że zamiast skonfrontować się z winną osobą w biurze Mycrofta, gdzie nie miałaby szans nikogo skrzywdzić, postanowił zabrać Johna i Mary do akwarium i z próżności pochwalić się swoim odkryciem. Zabił ją tym, że nie mógł się powstrzymać od niebezpiecznego prowokowania nie mającej nic do stracenia kobiety. To Sherlock zabił Mary... Bo chciał się popisać. (Tak już całkiem na marginesie to przepraszam bardzo, ale co za dźwięki wydawał z siebie John, gdy trzymał w ramionach ciało Mary? XD)




Czy są jednak dobre strony tego odcinka? Na szczęście mogę powiedzieć, że tak! Co prawda wiele osób na to narzekało, a jednak ja jestem absolutnie zachwycona efektami specjalnymi z pierwszego odcinka. Może można by było narzekać, że jest tego za dużo, ale ja nie zamierzam, ponieważ to zawsze była jedna z najlepszych części składowych Sherlocka - bawienie się efektami w sposób, w jaki nikt inny nie próbował. Każdy sezon miał coś wyjątkowego do zaproponowania, nawet odcinek specjalny! W premierze czwartej serii najbardziej rzuciło się chyba w oczy zaprezentowanie facetime'ów, gdzie ekrany rozmowy były "wiszącymi" w powietrzu "oknami". Choć z jednej strony naprawdę mnie ciekawi, czy ludzie faktycznie używają tej funkcji, to jednak nie mogę odmówić, że bardzo mi się spodobało takie jej przedstawienie! Do tego twarz Sherlocka, która pękała niczym rozbite popiersia, czy moment na moście - cudowne!













Najlepsza postać odcinka - Greg (Gavin? Graham? Geoff?) Lestrade. (Tak na marginesie to ludzie potrafią się czepiać tego, że wiele aktorów było opalonych w tym odcinku, w tym właśnie Rupert Graves. Serio? XD). Oglądając po raz drugi czułam, jak wiele fragmentów odcinka było po prostu... wymuszonych, inaczej tego nazwać nie umiem. Popisywanie się Sherlocka swoimi umiejętnościami - Trolle my już wiemy, co Sherlock potrafi. Nie musi on rozkładać na czynniki pierwsze mnóstwo przypadkowych osób tylko dlatego, że zabrakło Wam pomysłów na coś innego... Mycroft i jego "nie rozumiem ludzi", to po prostu oczy mnie zabolały tak nimi przewróciłam. Jest za to iskierka w tym wszystkim - Greg Cudowny Lestrade. Prawie wszystkie momenty z nim są absolutnie naturalne, zabawne i świeże (poza tym "rozwiąż to w końcu Sherlocku ugh"). Zauważyliście, że Sherlock powiedział poprawie jego imię (no już dobrze, John podpowiadał, ale radość Grega była niczym małe słoneczko!)? Cudowną rozmowę Johna i Grega o "dzieciach"? Fragmenty o zbieraniu laurów do momentu, w którym John znów napisze coś na blogu i okaże się, że to Sherlock tak naprawdę rozwiązał zagadkę? Kocham Cię, Greg!
I moment, w którym Sherlock mówi do dziecka (i dostaje grzechotką za bezczelność, GO ROSIE!), gdy Mary przyciska twarz Sherlocka do okna oraz balonik aka John również są piękne!


Gdyby ktoś chciał sobie porównać, to tytuł oraz niektóre elementy historii inspirowane są opowiadaniem Doyle'a "Sześć popiersi Napoleona".  Zaczerpnięto również co nieco ze "Znaku czterech" oraz "Żółtej twarzy". W odcinku pojawił się także klient, którego sytuacja była podobna do historii Jabez'a Wilsona z "Ligi rudzielców".

"The Six Thatchers" to nie był odcinek, który spodziewałam się obejrzeć po trzech latach oczekiwania. Im dłużej rozmyślam nad jego wątkami, tym bardziej mnie irytuje zmarnowanie premiery czwartego sezonu przez tak wiele niepotrzebnych elementów i scen, które nic nie wnosiły do całości, a były odgrzewanym kotletem.  Po prostu ten odcinek był słaby. I tyle. Czy też... aż tyle?

Sophie di Angelo

7 komentarzy:

  1. Słyszałam mnóstwo dobrego o tym serialu. Niestety, zawsze brakuje mi czasu na nadrabianie sezonów! Jednak mam nadzieję, że do końca zimy dam radę. :D Pozdrawiam! :)

    majuskula.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdecydowanie się z Tobą zgadzam. Ja co prawda na odcinek czekałam dwa lata - ale wciąż jestem rozczarowana. Po tym jak zakochałam się w pierwszych trzech sezonach,ten odcinek był jak uderzenie z liścia. Mam wrażenie, że scenarzyści na siłę chcieli dodać dramaturgii i strasznie kombinowali. Ze wszystkim. Według mnie to był mocno średni odcinek, ale wciąż mam nadzieję, że kolejne będą lepsze.
    P.S Mnie dźwięki wydawane przez John'a przypominały coś a'la poród wieloryba :')

    OdpowiedzUsuń
  3. Ehhh nie był aż taki słaby.... Nudnawy, owszem, ale żeby od razu słaby. Poza tym gdyby nie pokazywali umiejętności Sherlocka rozłożonych na czynniki pierwsze to obawiam się, że byłoby jeszcze gorszy.
    Ale może jak go obejrzę po raz drugi to podobnie jak Ty będę bardziej krytyczna...
    PS. Ludzie obawiali się, że John zmieni się w Hulka ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dla mnie był aż tak słaby.
      Gdyby jeszcze umiejętności Sherlocka miały znaczenie dla całości fabuły odcinka, ale nie miały. Były zapychaczem.
      Pieśń godowa wielorybów aka Johna :D

      Usuń
  4. To teraz zobacz ten nowy. Bo ja tym też byłam rozczarowana. Ale ten nowy... Bosh... Stary dobry Sherlock
    Pozdrawiam,
    Martha Oakiss

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oglądałam oczywiście premierę na BBC One ;)
      I jest lepszy, zdecydowanie :D

      Usuń
  5. Uwielbiam Sherlocka i nie mogłam się doczekać na ten sezon. Odnośnie tego odcinka miałam mieszane uczucia, ale jestem świeżo po obejrzeniu 2 odcinka i ponownie jestem w nim zakochana. Chyba że to już taki stopień zakochania w Sherlocku, że nie widzę już jego wad :D

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz! Do zobaczenia przy kolejnym poście!
Xoxo