Czekając na seans "Kosogłosa" chyba bardziej smuciłam się, że to już koniec, niż cieszyłam, że po tylu latach mogę obejrzeć finał tej historii. "Igrzyska Śmierci" to dla mnie seria wyjątkowa. Uwielbiam książki od lat i śledziłam od początku informacje o ekranizacji, czekając na pierwszy film w marcu 2012 roku. Zbierałam przez lata wycinki, zdjęcia, plakaty. W końcu wybrałam się w tym roku na światową premierę ostatniego filmu. "Igrzyska Śmierci" to opowieść, którą śledziłam od samego początku, a teraz nadszedł jej kres...
Nadszedł czas ostatecznej rozgrywki z prezydentem Snowem, a Katniss nie zamierza stać z boku i czekać, aż ktoś inny wygra za nią wojnę. Wyrusza więc do Kapitolu, aby zakończyć sprawę w jedyny możliwy sposób - musi udać się na ostatnie polowanie.
Nie przeczytałam ponownie "Kosogłosa" przed wybraniem się do kina, jak to robiłam w przypadku dwóch pierwszych części. Więc od ostatniego razu minęło już parę lat - dokładnie cztery we wrześniu, jednak ja wciąż bardzo dobrze pamiętam książkę, co skończyło się tym, że moje oglądanie polegało mniej na przeżywaniu i wczuwaniu się, a bardziej na podziwianiu gry aktorskiej, interpretacji reżysera, tej nutki adaptacji, scenografii oraz efektów specjalnych. Oznacza to również, że czytanie "Kosogłosa" dotknęło mnie o wiele bardziej.
![]() |
Wszystkie gify z tumblr.com |
Druga część "Kosogłosa" to ta mroczniejsza, niebezpieczniejsza część. Dosłownie siedemdziesiąte szóste Głodowe Igrzyska. Chociaż film trwa ponad dwie godziny, to i tak miałam wrażenie, że akcja pędzi do przodu i coraz bardziej zbliżają się momenty, które w książce złamały mi serce, a następnie zafundowały solidnego książkowego kaca. Dobra wiadomość jest taka, że gdy dochodzi co do czego (scena w podziemiu), to wszystko toczy się naprawdę szybko, więc można przetrwać na wstrzymanym oddechu. Zła wiadomość jest taka, że i tak zdążyłam to zobaczyć, wyryć tę scenę w pamięci oraz ją poczuć.
Epilog "Kosogłosa" budzi nie mniejsze kontrowersje, co ten z "Harry'ego Pottera". Obawiałam się tego momentu, który jest niczym naklejanie plasterku na otwartą ranę, ponieważ mimo upłynięcia tak wielu lat od faktycznego finału, to wciąż tam jest, tuż za bohaterami - ten mrok, niepewność, przeszłość. W filmie scena była za to bardzo... jasna. Zabrakło mi tego cienia, uczucia, że po tym wszystkim wciąż nie jest łatwo, że każdy dzień jest dalszą walką.
Co za to mi się bardzo spodobało, to dodana scena spotkania Katniss z Gale'm, która według mnie nie miała miejsca w książce (tak na 99 %). Twórcy chcieli unaocznić pewien wątek, zrobić go jasnym niczym reflektor i trzeba powiedzieć, że im się to udało. Skojarzyłam go od razu, na samym początku, gdy pierwszy raz poruszoną tę sprawę. Z tego powodu spotkanie jest sceną naprawdę przeraźliwie smutną. Miałam wrażenie, że do tej pory nie rozumiałam w pełni tego zdarzenia, dopóki nie zobaczyłam go na ekranie. Zimny dreszcz zrozumienia - to jest naprawdę świetna scena.
Z przyjemnością obserwowałam - już po raz ostatni - aktorów wcielających się w swoje role. Nie mam wątpliwości, że Jennifer Lawrence przyćmiła wszystkich innych w filmie. Ona jest po prostu moją Katniss. Nawiązałam w końcu również nić sympatii z Galem, mimo wszystko był on dla niej wspaniałym przyjacielem (choć sławetna scena rozmowy z Peetą była jakaś taka niezręczna, ale w sumie tak samo było w książce, więc to chyba dobrze!). Josh Hutcherson zagrał świetnie - od słodziaka do szaleńca. Pełen zestaw, można podziwiać. Powiem jednak, że brakowało mi wielu dialogów, jego pytań "prawda czy fałsz". Bardzo to okrojona, a szkoda! Zwróciłam też uwagę na to, że kolejny raz Jena Malone w roli Johanny była genialna. Odpychająca, ostra, kiedy aktorka jest najsłodszą osobą na świecie. O genialności Donalda Sutherlanda oraz Julianne Moore nie trzeba nawet wspominać! Żałuję jednak, że tak mało było w filmie Finnicka. Mam wrażenie, że osoby, które nie czytały książki, nie wiedzą, jak bardzo ważna osobą jest on dla Katniss, jak wiele dla niej znaczy.
Uwielbiam i nienawidzę scen z Kapitolu. Tak bardzo chciałam i nie chciałam je zobaczyć. Ta część "Kosogłosa" niesamowicie mną wstrząsnęła w czasie czytania. Nie pomaga też fakt, że przeniesioną ją na ekran z dbałością oraz rozmachem. Zabawnie było zobaczyć w filmie berlińskie metro - już nigdy nie będzie ono takie samo. W końcu właśnie wtedy zeszli do podziemi...
Druga część "Kosogłosa" nie była może najlepszym filmem z wszystkich czterech - moim faworytem pozostaje "W pierścieniu ognia"! - ale jest to na pewno niesamowicie dobry film oraz godne zakończenie tej historii. Nie zawiodłam się oglądając finał. Po "Harrym Potterze" oraz "Zmierzchu", to właśnie "Igrzyska Śmierci" zwojowały świat w niespodziewany sposób; był to najgorętszy temat ostatnich lat. Niektórzy już zastanawiają się, co będzie następcą tej serii, ja jednak nie widzę na razie żadnych pewnych kandydatów, który mieliby zawładnąć wyobraźnią milionów w podobnym stopniu. Jeżeli jeszcze nie mieliście okazji - są w końcu osoby, które nie widziały/czytały Harry'ego Pottera! - to koniecznie poznajcie historię Katniss.