Przedpremierowo: Tysiąc pięter - Katharine McGee


Rok 2118, Manhattan. W sercu Nowego Jorku stoi Wieża. Im bogatszy jesteś, tym wyżej możesz zamieszać. Avery, genetycznie zaprojektowana dziewczyna mieszka z rodzicami i przyrodnim bratem w penthousie na samym szczycie. W jej bracie kocha się Leda, jednak nic w tym uczuciu nie jest proste. A do tego wygląda na to, że tatę Ledy łączy coś z Eris, przyjaciółką z niższego piętra... A o tym wszystkim wie jedna osoba, posiadająca niesamowitego sprzymierzeńca. Kogo jednak sekrety, kłamstwa i romanse będą kosztować najwyższą cenę - życie?

"Tysiąc pięter" ma swoje lepsze i gorsze momenty, ale nie można odmówić autorce tego, że udało jej się znakomicie oddać różnorodne charaktery postaci. Czuło się zmianę narracji, mimo tego, że była trzecioosobowa i w trakcie czytania kształtowały się różne odczucia w stosunku do naszych bohaterów. Bawi mnie właściwie, jak niektóre z nich potem tak nagle gwałtownie się zmieniły. Nie do końca spodziewałam się takiego zwrotu akcji... I nie tego sobie życzyłam. Przyjrzyjmy się jednak bohaterom "Tysiąca pięter" trochę bliżej.

"Masz czasem wrażenie, że ludziom wydaje się, że cię znają, ale kompletnie nie mają racji, ponieważ nie wiedzą o tobie najważniejszych rzeczy?"

Od początku miałam raczej mieszane uczucia w stosunku do Avery, delikatnej niczym motylek dziewczyny, idealnej z zewnątrz i pozornie wewnątrz, gdyby nie targające nią zakazane uczucie. Nie wiem, czy autorka celowo tak niedelikatnie sugerowała, co czuje Avery, ale czytelnik przy pierwszej wskazówce już wie, co się dzieje. Dopiero pod koniec zrozumiałam, że sama narracja Avery jest mi po prostu obojętna, a dopiero patrzenie na nią oczami innych dodawało jej życia.

Leda to trudny orzech do zgryzienia, zwłaszcza gdy dowiadujemy się, co tak bardzo ją gryzie i do czego ją to doprowadziło w życiu. I dodam tylko, że jest to jedna z najbardziej zaskakujących postaci z "Tysiąca pięter", ponieważ słowo więcej mogłoby zdradzić zbyt wiele, a nie chcę Wam odbierać przyjemności wykształcenia sobie opinii na temat Ledy samodzielnie. Może będzie zupełnie inna od mojej?

"– Eros, bóg miłości – uśmiechnęła się Mariel. – Eris to z kolei bogini… 
– Chaosu – dodała ze smutkiem Eris. 
– Czasami miłość i chaos to jedno i to samo – rzekła cicho Mariel."

Katharine McGee doskonale oddała jak kusząca i ponętna jest Eris, a to wszystko tylko za pomocą słów. To moja ulubiona żeńska postać, ponieważ kiedy jej życie odwróciło się do góry nogami, to wyciągnęła z tego lekcję. Do tego jej romanse są naturalne, jak oddychanie. Nie ma wyolbrzymiania, czy filozofowania z kim i dlaczego. Niektórzy autorzy mogliby się z tego uczyć.

Moim ulubieńcem jest jednak chłopak - Watt. Po prostu od pierwszego rozdziału polubiłam tego uroczego młodzieńca, który tak mocno kojarzył mi się z Leo Valdezem. Watt zakochał się w pięknej dziewczynie i zaprowadziło go to na sam szczyt Wieży w noc. Nie mogę się doczekać kolejnych fragmentów z jego punktu widzenia!

"– Każdy człowiek wierzy w miłość. 
– Ja wierzę tylko w szczęście – powiedział Cord, ale wyraz jego oczu zdradzał, że znajdował się gdzieś daleko stąd, z dala od Eris, od imprezy i od całej Wieży. – Ale nie jestem pewien, czy miłość to najlepszy sposób, żeby je osiągnąć."

Jest jeszcze Rylin, dziewczyna z niższego piętra, która poświęciła wszystko dla swojej młodszej siostry, kiedy więc spotyka na swojej drodze szczęście... oczywiście wali się ono niczym domek z kart. Również ona trafi na tysięczne piętro Wieży szukając Jego... Jak to się wszystko zakończy?


Gdy już wejdziecie do Wieży, to nie sposób ją opuścić. Nie chce się tego! Z każdą stroną zanurzamy się w zawiłościach fabuły, a najciekawsze jest to, że właściwie do samego końca nie wiadomo, komu tak naprawdę powinno się kibicować w tej rozgrywce, a potem sytuacja tak się komplikuje... Pozostaje wjechać wyżej, coraz wyżej aż do penthouse'a na szczycie Wieży, aby poznać wszystkie tajemnice naszych bohaterów. Na pewno nie spodziewałam się, że to właśnie ta osoba będzie trzymać wszystko w garści, a zapłaci za to postać, która dopiero zrozumiała, o co trzeba walczyć w życiu, a na pierwszym kroku padnie ofiarą kłamstw i sekretów innych. Nie myślcie sobie jednak, że była ona święta! O nie, swoje za uszami miała, jednak... Trzeba to przeczytać, aby zrozumieć!

Właściwie zrozumiałam swoje przywiązanie do tych postaci, gdy prolog spotkał się z teraźniejszością w kulminacyjnym momencie książki. Nie, nie, nie! Serce wali, jak szalone. W ustach zaschnięte, mocno ściskam... no cóż czytnik, ale też się swoje nacierpiał. Poczułam, jak bardzo niektórych polubiłam, a innych nie. I to był moment do rozpaczania i powód do długich dyskusji, a gdy historia to wywołuje, to wiem, że warto było ją przeczytać nieważne, jak dobra (bądź nie) by była.

"Tysiąc pięter" czyta się z przyjemnością. Nowy Jork przyszłości jest fascynujący! Pozostaje mi więc tylko zaprosić Was do Wieży, choć muszę również ostrzec, że im wyżej się wzbijecie... Tym boleśniejszy będzie upadek.

Wiecie, że seria ma oficjalnego, polskiego Instagrama? Koniecznie tam zajrzyjcie!

Tytuł oryginału: The Thousandth Floor Seria: Tysiąc pięter Tom: 1 Ocena: 7/10 Ekranizacja: serial dla stacji ABC w realizacji Dla fanów: książek Sary Shepard, Plotkary

Sophie di Angelo

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz! Do zobaczenia przy kolejnym poście!
Xoxo