Przedpremierowo: Fobos. Tom 2 - Victor Dixen


Dwunastu wybrańców z ziemi po pięciu miesiącach kosmicznej podróży znajduje się tuż u celu. Gdyby nie odkryta prawda o tym, co zdarzyło się w marsjańskiej bazie, już pędziliby w stronę czerwonej planety nieświadomi wiszącego nad nimi niebezpieczeństwa. Nadawanie kanału GENESIS zostało jednak wstrzymane, a poza kamerami odbywa się głosowanie, od którego zależą dalsze losy pierwszych marsjańskich kolonistów.

"Jest nas dwanaścioro, spragnionych sławy, przekonanych, że wyruszając na Marsa, zyskamy nieśmiertelność."

Nie będę ukrywać, że pierwszy tom francuskiej trylogii niespecjalnie powalił mnie na kolana. Co tu dużo mówić, "Fobos" nie jest dobrze napisaną książką. Już po kilkudziesięciu stronach czytelnik wiedział to, co bohaterowie mieli dowiedzieć się na samym końcu swojego lotu na Marsa. I nie, to nie było zasugerowane, to było wprost powiedziane. Nic więc dziwnego, że miałam swoje obawy, kiedy zabrałam się za tom drugi...

"Jest nas dwanaścioro, głodnych miłości, ufnych, że będzie jak w baśni – „wyprawili wielkie wesele i żyli długo i szczęśliwie” – czyż nie tak kończą się wszystkie piękne opowieści?"

Ku mojemu zaskoczeniu jest zdecydowanie lepiej! W tym przypadku klątwa drugiego tomu nie dotknęła serii, a ja odetchnęłam z ulgą, że autor nie probował poprowadzić schematycznie swojej serii i mogłam się po prostu dać porwać fabule. Pierwszoosobowa narracja z punktu widzenia Leonor jest najsilniejszym punktem tej historii, choć z wielkim zainteresowaniem śledziłam również losy Harmony oraz Andrew - zwłaszcza przy takim zakończeniu! Wciąż nie do końca rozumiem, jaką rolę odegra kelnerka Cindy, jednak może się okazać, że jeszcze mnie zaskoczy. Niestety fragmenty o Serenie McBee są tak samo straszne, jak były. I to niestety nie w znaczeniu przerażające. Chyba, że przerażająco źle napisane

"Tak naprawdę nie wiem nic. Z wyjątkiem jednego: jest nas dwanaścioro. Dwanaście żyć. Dwanaście głosów. Zagłosujmy."

Czytając pierwszą część "Fobosa" do pewnego stopnia akceptowałam to, że bohaterowie wypowiadają się jak kukiełki. W końcu byli transmitowani 24/7, więc nic dziwnego, że musieli wypowiadać na głos oczywistości, skróty myślowe oraz zadawać durne pytania, aby coś wytłumaczyć widzom, więc miało się wrażenie oglądania średniej jakości teatrzyku, ale dało się z tym żyć. Na pewno reality show o kolonizacji Marsa jest ciekawsze niż każde inne reality show tego świata. Chyba, że mówimy o Animal Planet... Jednak w tej części bohaterowie o wiele częściej znajdują się poza kamerami, a i tak gadają jak kukiełki w rękach kuglarza, który nie do końca wie, co robi. Zrozumiałabym, że dorosły autor już niekoniecznie potrafi oddać naturę nastolatków, czy już właściwie młodych dorosłych, ale jak czytałam wypowiedzi Sereny McBee to nie wiedziałam nawet, co mam o tym myśleć. Jest to tak sztuczne, że przekracza już wszelkie granice komediodramatu. Nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać. Przepraszam, ale ludzie, żywi ludzie, którzy po prostu rozmawiają między sobą, nie robią tego w taki sposób. Nie i kropka.

"Jesteś gwiazdą, Léonor, czerwonym olbrzymem. Ja jestem czarną dziurą, a czarne dziury pożerają gwiazdy, które za bardzo się do nich zbliżą. Mój mrok może pochłonąć twoje światło."

Jednak sam pomysł na tyle mnie ciekawi, że wzdrygałam się tylko z wyżej wspominanego powodu (wyjątkowo często) i czytałam dalej. Gdy teraz o tym myślę, to niekoniecznie wydarzyło się aż tak wiele akcji w drugim tomie. Autor całkiem zgrabnie wyważał szalę tego, co jest istotne i tak początek oraz zakończenie książki opisane są z dbałością o najmniejsze szczegóły. Napięcie da się kroić nożem przy końcówce! Za to reszta "Fobosa" skupia się na najważniejszych, zwrotnych momentach i tak mijające dni zostają tylko podsumowane, czy ledwo wspominane, a i tak wszystko razem tworzy spójną całość. Choć muszę powiedzieć, że przerwy reklamowe mnie dość irytowały. Z jednej strony rozumiem, że nawiązują do sponsorów bohaterów, ale z drugiej, czy to jest naprawdę konieczne? Czy wnosi coś do całości?

"Mam wrażenie, że moje rude loki puchną po obu stronach twarzy – tak, niczym promienie czerwonej gwiazdy, jakby podniosło je do góry coś, co mnie niesie i przekracza, energia, która pozwala mi wznieść się ponad samą siebie i która naprawdę przemienia mnie w olbrzyma. Jak Marcus mógłby zgasić to światło, skoro to on je we mnie zapalił? To światło nie straci blasku."

Drugi tom "Fobosa" jest w pewnym stopniu przewidywalny. Nie tak trudno stwierdzić, jak potoczy się głosowanie, jednakowoż znalazło się tutaj parę momentów, które wywracały nagle akcję do góry nogami, a tego praktycznie nie było w pierwszej części. Zwłaszcza końcówka książki zaprezentuje czytelnikom kilka solidnych cliffhangerów. Tym razem nabrałam apetytu na dalszy rozwój tej historii, zwłaszcza gdy tyle pytań wciąż oczekuje na odpowiedź!

"Nie wiemy, dlaczego szefowie programu już od dwóch godzin trzymają was poza anteną. Nie mamy pojęcia, jaką tajemnicę starają się ukryć przed całą Ziemią i przed nami."

"Fobos. Tom 2" pozytywnie mnie zaskoczył. Czytałam z prawdziwym zainteresowaniem o rozwoju wypadków i jestem niesamowicie ciekawa, jak to wszystko się zakończy. Na to będzie trzeba jeszcze trochę poczekać, ale przynajmniej druga część kosmicznej przygody umili te oczekiwania!

Premiera: 22 marca 2017 r. 
Tytuł oryginału: Phobos2 Seria: Fobos Tom: 2/3 Liczba stron: 520 Ocena: 6/10

Książka dostępna jedynie na shop.moondrive.pl: Fobos. Tom 2

Sophie di Angelo

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz! Do zobaczenia przy kolejnym poście!
Xoxo