Dziewczyna, którą kochały pioruny - Jennifer Bosworth

Los Angeles to miasto, w którym rzadko pada. Wszyscy w to wierzą, ponieważ w końcu o tym mówi ta sławna piosenka: "Nigdy nie pada w Kalifornii, ale dziewczyno, nie ostrzegli cię? Jak już leje, to leje", więc musi to być prawda. Uciekająca przed przeszłością Mia, zamieszkuje tam wraz z rodziną i wreszcie zaczyna się czuć w miarę bezpiecznie. Potem jednak nadeszło trzęsienie ziemi.

Książka mnie fascynowała. Zasiadałam do lektury z niemałym optymizmem, który szybciutko zaczął mnie opuszczać już po pierwszym rozdziale, a mój zapał do czytania malał z każdą stroną, co przeniosło się potem na żółwie tempo lektury. Ostatecznie skończyło się na błagalnym wpatrywaniu się w numer kartek i odliczaniu ile zostało ich do końca oraz motywującym myśleniu o przyszłych, dobrych lekturach. Powstrzymywałam się siłą woli, żeby nie przeskakiwać całych akapitów. Z ulgą przeczytałam ostatnie zdanie, zamknęłam książkę i wrzuciłam ją do szafy(tam gdzie trafiają moje książki nielubiane). Jesteście ciekawi, co tak bardzo mi się nie spodobało?

Zacznijmy od głównej bohaterki. Widzę już wyobraźnią małe zrozumienie na Waszych twarzach, bo dobrze wiecie, jakie potrafią być heroiny w powieściach młodzieżowych. Powinnam uściślić, jak straszne potrafią być i wywoływać w czytelniku chęć popełnienia na nich mordu. Nasza postać ma na imię Mia i jest biednym dzieckiem skrzywdzonym przez los. Jednak to nie z tego powodu jest zdrowo kopnięta. Przyciąga ona błyskawice i w sumie podoba jej się to uczucie, gdy miliony woltów zostają wchłonięte przez jej ciało, choć z tego powodu ma blizny na całym ciele i nosi grube swetry, długie spodnie i rękawiczki. W Kalifornii. Jak się przyjrzycie okładce, to zauważycie takie małe czerwone paseczki na jej rękach. Ja nie tego zauważyłam za pierwszym razem, ale ostatecznie stwierdziłam, że należy się za to jeden punkt do oceny. Autorka odrobiła lekcje i wiedziała, co taka ilość czystej energii robi z ludzkim ciałem. Jednak nie znalazła wytłumaczenia, czemu Mia wciąż żyje. Czyli była to historia z cyklu: moja heroina ma fajną moc, ale nie potrafię jej jakoś w miarę logicznie wyjaśnić. Nie potrzebowałam na to fizycznych przykładów, czy skomplikowanego objaśnienia. Wydaje mi się, że autorka nie miała po prostu na to pomysłu; tak było i... to właściwie tyle.


Drugi punkt należy się za opis uczuć, których Mia doświadczała za każdym razem, gdy trzasnął ją piorun. Wspomnienia, wyczuwanie burzy(a dziewuszka wciąż sprawdzała prognozę, choć jej ciało czuło, kiedy zbliża się ulewa, logika). Było to niesamowicie fascynujące, ale też równocześnie bardzo niepokojące. Nie zrozumiecie dopóki nie przeczytacie. Powiem, że autorka potrafi pisać z pasją, a w tym szczególnym momencie wyszło to nawet na plus. W innych już nie.

Czytając "Dziewczynę, którą kochały pioruny" miałam ochotę bez przerwy śmiać się z niedorzeczności, ale ostatecznie skończyło się na nieustannym tzn. "face palm". Moje zażenowanie przy czytaniu dawno nie sięgnęło tak wysoko, a to nawet nie był erotyk, więc rozumiecie, że było bardzo, aż powtórzę bardzo, bardzo źle. Najlepszy przykład to miasto po zniszczeniu. Autorka celowała w antyutopijny świat, czego można się domyślić nawet bez tego porównania do "Igrzysk Śmierci" i "Niezgodnej" na okładce. Nietrafionego zresztą, jakby ktoś pytał. Chciała przestawić taki właśnie świat; praktycznie całkowicie zniszczone miasto, nie ostał się nawet jeden wieżowiec; ludzie ledwo wiążący koniec z końcem i mieszkający na plaży w skupisku namiotów. Cudem budynek heroiny zachował się cały, ale nie tylko; mają dwa auta i benzynę(Mia potrafi sobie siedzieć godzinkę z włączonym silnikiem i rozmyślać, ale najwidoczniej stacje benzynowe wciąż działają, czy coś tam); wraz z bratem chodzi normalnie do szkoły, gdzie wydzielane jest jedzenie. Uwaga ogłaszam krytyczny poziom zażenowania. Autorka chciała stworzyć zniszczony świat, ale bohaterka żyła ponad stan(jak na obecną sytuację), przecież nie mogło nic jej się stać. Gdyby ktoś chciał wiedzieć, to rząd USA był akurat zajęty czymś innym, a nie całkowicie zniszczonym LA.

To jednak nie koniec! Mamy tutaj utopię religijną, bo to jeszcze nie dość atrakcji! Objawia się Prorok(z dużej, bo to nazwisko), który przepowiedział trzęsienie, a teraz przepowiada koniec świata. Za trzy dni. I ma dziennie trzy godzinne audycje w kablówce, co pewnie teraz jest za darmo, co ja tam w końcu wiem o milionowych cenach za 30-sekundowe reklamy. Zapomniałam. Mia ma oczywiście też TV i laptopa(choć internet często zamula). Nie wiedziałam ostatecznie, czy bardziej mnie śmieszy cała ta akcja z Prorokiem(miał nawet swoich apostołów), czy żenuje. Jednak zdecydowanie mi się to nie spodobało. Nie była to siła w stylu prezydenta Snowa, który był tak realny dla czytelnika, że aż strach. Nie, to było komiczne. W negatywnym sensie. Nie wspominając o tym, że byli tam też Tropiciele, ale to już inna, śmieszna organizacja.

Wisienka na torcie to romans. Kim może być ten tajemniczy chłopak? Dowiecie się tego w kilku pierwszych rozdziałach, ponieważ jest to równanie w stylu 1+1. "Dziewczyna, którą kochały pioruny" to jedna z najbardziej przewidywalnych książek, jakie w życiu czytałam. Choć autorka dla ułatwienia też postanowiła załączać "wizje przyszłości", które oczywiście spełniały się w najbardziej oczekiwany sposób. Zagadka, tajemnica, cokolwiek? Nie w tej książce moi drodzy, wszystkie "wskazówki" rażą po oczach. Pisałam o romansie, ma on wiele wspólnego właśnie z tą przewidywalnością, a poza tym nic ciekawego nie można o tym powiedzieć. Wszyscy wiedzą, jak to się skończy. Powiem, że chłopak był bezbarwny, jak woda, całkowicie nieekscytujący, ale za to miał fajne okulary w stylu Clarka Kenta. Co z resztą było wskazówką. UPS.

Żałuję, że w ogóle zainteresowałam się tą książką i chciałam się z nią zapoznać. Zignorowałam kiepskie oceny, które wystawiła tytułowi poprzednia właścicielka i nie mogłam się doczekać lektury. Dawno się tak nie zawiodłam. Pod koniec marzyłam tylko o tym, żeby książka wreszcie się skończyła, a ostatnie strony były czystą torturą czytelniczą. "Dziewczyna, którą kochały pioruny" to tytuł, którego zdecydowanie nie polecam. Nie mówiąc o tym zabawnym fakcie, że kolejna(niestety!) część będzie dopiero w 2016 roku.

Ogólna ocena: 2/10.

Tytuł oryginału: Struck
Seria: Struck
Tom: 1/???
Data wydania: 7 marca 2013
Liczba stron: 318
Wydawnictwo: Amber

Seria "Struck"
1. Dziewczyna, którą kochały pioruny
2. Aftershock (premiera w USA: 2016 r.)

Sophie di Angelo

22 komentarze:

  1. Ogólnie podchodzę z ogromną rezerwą do książek z wydawnictwa Amber - wielokrotnie się na nich sparzyłam. Opis bardzo mnie zaintrygował, ale postanowiłam odpuścić, powtarzając sobie, że znając życie, będzie to stracony czas. Twoja recenzja utwierdza mnie w tym, że muszę się trzymać z daleka od tej powieści! :3

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też ostatnio. Jak widzę po raz 2504852 książkę z podobną okładką i opisem, to tylko wywracam oczami. Jednak nie wszystkie książki były złe. :) Ale na przykład takie przestali wydawać dalej. :C

      Usuń
  2. Kochana ja Ci się nie dziwię, że jesteś zawiedziona i że napisałaś to jak Ty odczuwasz tę pozycję. Ja sama właśnie też napisałam recenzję książki która mocno mnie zawiodła..
    Książki nie przeczytam.. no chyba że ktoś mi nóż do gardła przyłoży xD
    Pozdrawiam :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałam na nią ochotę, ale po Twojej recenzji mi przeszło

    OdpowiedzUsuń
  4. Po pechowej ''Gwieździe Anioła'' z bardzo dużą rezerwą podchodzę do książek z tego wydawnictwa. Twoja recenzja tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że Amber wydała kolejną słabą książkę :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Widziałam ładną okładkę, ciekawy opis, ale stwierdziłam, że po tylu negatywnych opiniach nie ma po co jej kupować. Widzę, że nie powinnam żałować :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Wydawało mi się, że książka będzie ciekawa, ale chyba nie warto tracić czasu. Pojechałaś po całości :p
    Pozdrawiam ;)
    wiktoriansblog.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedyś miałam ochotę na tą ksiażkę i dobrze, że się nie skusiłam! Widać, można naprawdę pieknie zniszczyć powieść z potencjałem...

    OdpowiedzUsuń
  8. aż tak nisko? w takim razie chyba ją sobie daruję xD

    OdpowiedzUsuń
  9. Raczej ominę ją szerokim łukiem :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Dużo słyszałam o tej książce, zazwyczaj pozytywne opninie, a tutaj proszę... Zastanowię się, czy marnować na nią czas.

    OdpowiedzUsuń
  11. Aż tak źle? Naprawdę? A ostatnio patrzałam na tę pozycję z utęsknieniem w księgarni, myśląc, jak fajnie byłoby ją przeczytać! Teraz z pewnością będę omijała tę książkę szerokim łukiem.

    OdpowiedzUsuń
  12. Kurcze, aż tak źle? Niedawno się w nią zaopatrzyłam i liczyłam na coś przyzwoitego. No szkoda...
    Dam jej szansę za jakiś czas, ale na pewno mnie już do niej nie ciągnie :/

    OdpowiedzUsuń
  13. Nie lubię takich pozycji, dzięki za przestrogę

    OdpowiedzUsuń
  14. Pamiętam, że strasznie podobał mi się zawiastun dla tej książki. Uwielbiam wątek piorunów, więc przeczytałam już dość dawno temu. Zapamiętałam tego bezbarwnego towarzysza i wybranka bohaterki, ale i całość mogłaby zostać lepiej opisana. Główną bohaterkę nawet polubiłam - chyba przez ten związek z piorunami. Książkę nadal mam u siebie i jakoś trudno mi się z nią rozstać, a wiem też, że (w mojej skali) czytałam gorsze lektury. Także choć zachwytu nie ma, to jej egzemplarz u mnie zostanie - ze względu na te pioruny właśnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. No to UPS. Miałam jej szukać na wymianę, ale wobec takiej recenzji daruję sobie. Czekają na mnie inne lektury, liczę, że lepsze.

    OdpowiedzUsuń
  16. Nigdy jakoś nie pałałam się do zapoznania z tą lekturą i po Twojej recenzji wiem, że na pewno tego nie zrobię.

    OdpowiedzUsuń
  17. Uspokoiłaś moje sumienie ;) Widziałam ją na wyprzedaży za niecałe 7 zł, ale jej nie kupiłam. Nawet nie wiesz jak teraz się cieszę! :D

    OdpowiedzUsuń
  18. Nie znałam i dopiero po twojej recenzji poszłam zerknąć na opis na stronie wydawnictwa Amber: niestety mnie nie zachęcił, nie ujrzałam w nim nic, co może mnie zafascynować. A już po twoim poście będę o niej myśleć tylko jako o takiej, której z pewnością nigdy nie przeczytam.
    Imponuje mi to, że dotrwałaś do końca. Na ostatnich targach książki nabyłam "Czarodziejów" od Lev'a Grossmana - zaintrygował mnie sam opis i okładka, ale wnętrze nie było już takie cudowne na jakie wyglądało. W połowie odłożyłam na półkę nie mając już sił czytać jej dalej.

    OdpowiedzUsuń
  19. Czyli nie tylko ja się na niej zawiodłam :| Również żałuję czasu poświęconego na jej lekturę :/

    OdpowiedzUsuń
  20. Po Twojej recenzji automatycznie usunęła tę książkę z "chcę przeczytać" :P

    OdpowiedzUsuń
  21. Świetny tekst, nieźle się przy nim uśmiałam :D Przynajmniej wiem, żeby bez kija się do tej pozycji nie zbliżać :P

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz! Do zobaczenia przy kolejnym poście!
Xoxo